BAJKA O RYCERZU TEOBALDZIE

 

Rycerz Teobald jest bohaterem tej opowieści,

która kilka prawd życiowych w sobie mieści.

W dalekiej krainie rozgrywa się ta historia.

Czy będzie to dobroci wiktoria? 

Czy szlachectwo szlachetność oznacza?

Oto pytanie dla dociekliwego badacza.

Zapraszam zatem do lektury,

która ujawni zakamarki ludzkiej natury.

 

    Teobald pochodził ze znakomitego rodu, który jednak czasy świetności miał już za sobą. Rycerzem był śmiałym i wielu bohaterskich czynów dokonał w swym niedługim życiu. Nie potrafił jednak dobrze gospodarować resztkami majątku, który pozostał mu po rodzicach. Ucieszył się zatem, gdy otrzymał zaproszenie od brata swojej matki – zamożnego kupca. Wuj zachorował. Choroba nie poddawała się leczeniu. Z każdym dniem stary kupiec tracił siły. Nie znając wyroków losu, prosił Teobalda, by przybył się pożegnać. Teobald wyruszył zatem w podróż do, odległego o dwa dni drogi, miasta o nazwie Aizwald, gdzie mieszkał wuj. Towarzyszył mu wierny giermek Przemko. Chłopak ów, poczciwy z natury, był bardzo oddany swojemu panu.

Rycerz i jego giermek podróżowali konno. Zapasy żywności i rzeczy osobiste obu niósł dzielny, acz lubiący mieć swoje zdanie, osioł Lars. 

   Jechali drogą przez las. Zaczynała się już jesień, lecz ciągle jeszcze słońce prażyło mocno. Drzewa dookoła zaczynały wybarwiać się kolorami żółci i czerwieni. Przemko dobył z juków lutnię i zaczął wygrywać skoczną melodię. Teobald przymknął oczy, grzejąc przystojną twarz w promieniach słońca. Oczami duszy widział oblicze wuja rozpromieniające się na widok dawno niewidzianego bratanka.

   Gdy zaczęło się ściemniać, rycerz i jego giermek rozłożyli się obozem na przytulnej polanie. Nieopodal płynął mały strumień, z którego zaczerpnęli wody do napojenia zwierząt. Przemko nazbierał gałęzi i wkrótce w zapadającym zmroku na polanie zapłonęło ognisko. Następnie mężczyźni zaczęli się posilać.

Nagle coś zaszeleściło w otaczającej ich gęstwinie. Konie zaczęły strzyc uszami i kręcić się nerwowo. Osioł Lars nie wykazywał oznak zdenerwowania. Bardziej interesowała go soczysta trawa, pokrywająca się rosą, niż jakieś szelesty zza krzaków.

Teobald i Przemko sięgnęli po broń. Chodziły słuchy, że w lasach tych grasuje banda opryszków. Rycerz i jego giermek byli więc przygotowani na spotkanie niemiłych gości.

Nagle gęstwina wokół zaczęła szeleścić jeszcze mocniej. Przerażone konie zarżały. Lars skubał trawę, ignorując zagrożenie. 

- Jest tu kto? – zapytał Teobald, starając się, w swoim głosie ukryć nutę przestrachu.

W odpowiedzi, drzewa zaszumiały jeszcze mocniej. Rycerz ścisnął miecz, nie wiedząc, z której strony czyha niebezpieczeństwo i w ogóle – co mu zagraża. Nagle szum ustał. Zapadła cisza. Konie nadal jednak kręciły się nerwowo. Lars skubał trawę. Rycerz i jego giermek stali z mieczami w dłoniach, próbując wzrokiem przebić gęstwinę. W końcu Teobald stwierdził:

- To tylko wiatr. Nikogo tu nie ma. Nie ma czego się bać.

- Na pewno? – odpowiedział mu głos, nie należał on jednak do Przemka.

Obaj struchleli.

- Kim jesteś? Ujawnij się – zażądał Teobald drżącym głosem.

W kępie krzaków naprzeciw mężczyzn zaszeleściło. Po chwili na polanę wyszła postać. Zbliżała się w ich kierunku powoli, bardziej sunąc niż idąc. Konie zarżały przerażone. Nawet Lars podniósł głowę, zaprzestając żucia trawy.

- Kim jesteś?! – zakrzyknął Teobald, czując, że zaczyna oblewać go zimny pot.

Postać sunęła w ich kierunku niewzruszenie, nie odzywając się. Mężczyźni stanęli w postawie bojowej, przygotowani na atak. W końcu postać weszła w krąg światła ogniska i okazało się, że była to zwykła starowina, wspierająca się na kosturze. 

- Eee, to jakaś babcia, a ja już myślałem, że demon – stwierdził z lekceważeniem Przemko, opuszczając swój miecz.

- Kim jesteś, dobra kobieto? – zapytał Teobald, idąc w ślady giermka.

- A wędruję sobie po lesie – odezwała się staruszka, drżącym głosem.

- Po nocy? – zdziwił się Przemko.

- Każda pora dobra, ale już się zmęczyłam. Pozwolicie usiąść, odpocząć i ogrzać się przy waszym ogniu?

- Oczywiście, zapraszamy – odpowiedział Teobald, od małego wyuczony rycerskich manier.

Przybyła przycupnęła na zwalonym pniu drzewa. Odłożyła swój kostur i wyciągnęła ręce w kierunku ognia. Wpatrzyła się w płomienie nic nie mówiąc. Rycerz i giermek usiedli na swoich miejscach i wszystko na powrót wróciło do normy. Konie i osioł skubały trawę, Teobald powrócił do przerwanego posiłku.

- Zacny rycerzu, czy podzielicie się ze mną strawą? Długo szłam i jestem głodna – zagadnęła przybyła, spoglądając łapczywie na trzymany przez Teobalda kawałek mięsa i chleba.

Rycerz pomyślał z niechęcią, że oto się zaczyna. Naoglądał się w życiu żebraków. Byli niczym worki bez dna. Daj takiemu palec, a zaraz zechce całą rękę. Ta zacznie od kawałka chleba, a zaraz potem będzie chciała kolejne rzeczy. Z drugiej strony matka wpajała mu, że jako rycerz musi pomagać potrzebującym. Racja, ale ci potrzebujący często nie znają umiaru. Gdy tak rozmyślał, jego giermek wyciągnął w kierunku staruchy rękę, oddając swoją porcję chleba. Teobald był zadowolony, że chłopak rozstrzygnął jego dylemat.

- Dziękuję, młody człowieku – odezwała się starucha. – A mogę prosić jeszcze o coś do picia?

- „Zaczyna się” – pomyślał Teobald. - Przynieś pani trochę wody ze strumienia – polecił giermkowi, prezentując, że ma gest.

- Po raz wtóry, dziękuję – odrzekła starucha, wolno żując chleb.

Teobald obserwował ją uważnie. Starucha, w środku nocy, w lesie, sama. Może to jakaś czarownica? Gdy tylko usną, zamieni ich w żaby i okradnie z dobytku.

- A dokąd to zmierzacie, dobra kobieto? – zagadnął przyjacielsko, gdy Przemko poszedł po wodę.

- Wędruję do miasta o nazwie Aizwald. Mam trochę ziół do sprzedania.

- A nie boicie się tak samej wędrować?

- A czego mam się bać, dla zbójów nie przedstawiam żadnej wartości, a wilki nie atakują ludzi, kiedy nie muszą.

- „Wszystkie te wytłumaczenia brzmią rozsądnie” – pomyślał Teobald.

Przemko przyniósł wodę w swoim bukłaku i natychmiast podał go kobiecie.

- Po raz kolejny dziękuję, młody człowieku – powiedziała starucha, po czym pociągnęła duży łyk. – Tak nam się tu miło siedzi i gawędzi, widzę, że dobrzy z was ludzie… Mam jeszcze jedną prośbę…

- O nie – wyrwało się Teobaldowi.

- Co mówiłeś, dobry rycerzu? – zapytała starucha, pochylając się w jego stronę.

- Co?... A, nic takiego… Jaka to prośba, babko?

- Tak mi się widzi, że dobra Opatrzność was zesłała. Jam już stara i strudzona. Wy macie trzy wierzchowce. Czy zatem użyczylibyście mi tego sympatycznego osiołka?

- C-co? – Teobalda aż zapowietrzyło. 

Lars też przerwał konsumpcję trawy i zaniepokojony spojrzał na ludzi rozmawiających przy ogniu.

- Tylko na czas podróży do Aizwaldu. Przecież podążacie w tym samym kierunku. Nie powinien to być dla was kłopot. 

- Widzę, że jesteś świetnie poinformowana o celu naszej podróży, jednak w kwestii nie sprawiania kłopotu, się mylisz – Teobald odezwał się sucho.

- Przecież nikt nie jedzie na grzbiecie tego osiołka…

- Moje rzeczy na nim jadą.

- Ale nie na grzbiecie, tylko w jukach przytroczonych do jego boków. Jestem sucha jak wiór. Dużo nie ważę, a będzie to dla mnie duże ułatwienie w podróży.

- Przeginacie babko – Teobald zaczynał już tracić nerwy.

- Kiedy, do Aizwaldu jest już niedaleko. Jutro pod wieczór do niego dotrzemy – nie ustępowała starucha.

- Panie, zgódź się, przecież Lars dźwigał już większe ciężary. Sił ma dużo – Przemko wstawił się za staruszką.

- Dziękuję ci młodzieńcze, po raz kolejny – odpowiedziała mu staruszka.

- Nie, Przemko! – rozwścieczony Teobald poderwał się na równe nogi. – Nie widzisz, że jeśli ona coś dostaje, chce za chwilę więcej? Zaraz okaże się, że Lars jest niewygodny i zachce twojego konia, a potem mojego, a potem może wymyśli, że ja mam ją nieść na barana. Dość tego! Babko, możesz skorzystać z naszej gościnności. Położyć się przy ogniu. Będzie ci cieplej, a w razie niebezpieczeństwa my cię obronimy. Jutro jednak każde z nas rusza swoją drogą i swoim środkiem transportu. Nie należy nadużywać czyjejś uprzejmości.

* * *

    Rano, gdy Teobald otworzył oczy, Przemko pakował ich rzeczy na Larsa. Staruchy nigdzie nie było widać.

- Poszła? – upewnił się rycerz.

- Chyba tak. Jak się rano przecknąłem, już jej nie było.

- Nic nie zginęło?

- Nie, panie.

- To dobrze, jeszcze tego by brakowało, żeby okradła nas jakaś stara wieśniara.

- Panie…

- Co chcesz, chłopaku?

- Mam wyrzuty sumienia, żeśmy jej nie zabrali.

- Boś głupi i nauczyć się jeszcze wiele o życiu musisz. Może i nie był to wielki problem ją podwieźć, ale tu chodzi o zasady. Raz się złamiesz, a wejdą ci na głowę. Można pomagać, ale w granicach rozsądku. Nakarmiliśmy ją i napoiliśmy. Starczy już tej dobroci. Widziałeś, jaka była roszczeniowa. Jeszcze trochę ustępstw, a zażądałaby mojego domu.

- Wiem, rozumiem, ale głupio mi, że tak postąpiliśmy.

- Czemu ci głupio?! Przed kim głupio?! Przecież my tej staruchy nie spotkamy już nigdy w życiu. Zapomnij lepiej szybko o sprawie, to i samopoczucie ci się poprawi. A teraz na koń, bo droga daleka.

* * *

    Jechali dalej. Przemko przygrywał na lutni wesoło, choć wyraz twarzy ciągle miał zatroskany. Kiedy słońce stało już w zenicie, wyjechali z lasu, a oczom ich ukazała się równina z szeroko rozlaną rzeką.

- Mam nadzieję, że jedziemy we właściwym kierunku – zaniepokoił się rycerz.

- Myślałem panie, że często odwiedzaliście wuja i znacie drogę – zdziwił się giermek.

- A gdzież tam. Ostatni raz byłem u niego, kiedy byłem dzieckiem.

- Panie, tam jest jakaś chata, może udzielą nam informacji o drodze – zauważył Przemko, po czym spiął konia ostrogami i ruszył w kierunku zabudowania.

Teobald podążył za nim. Po chwili oczom ich ukazała się stara, drewniana chałupa należąca do rybaka, co dało się stwierdzić po wiszących przy niej sieciach. Wyglądała na opuszczoną. Zsiedli z koni. Przemko podszedł do drzwi. Pchnął je lekko. Ustąpiły ze zgrzytem. Wszedł do środka. Teobald poczekał na zewnątrz. Po chwili giermek ukazał się w wejściu. 

- Nikogo nie ma. Pewnie w tej chwili łowią ryby, bo chata wydaje się być zamieszkana.

- Widzę, że mają studnię. Dajmy koniom wody. Sami też posilmy się przed dalszą drogą. Okropnie to słońce grzeje. 

To mówiąc, rycerz wyciągnął z juków Larsa kawałek wędzonego mięsa i usiadł na małej ławeczce w cieniu rozłożystego drzewa. Przemko zaczął krzątać się przy koniach. Znalazł cebrzyk i udał się do studni po wodę. Po chwili przybiegł wzburzony.

- Co się stało? – spytał Teobald, którego zaczynało już ogarniać rozleniwienie.

- Tam jest dziewczynka – wydyszał Przemko.

- I co z tego? Przecież sam mówiłeś, że ktoś tu mieszka.

- No, ale ona jest całkiem sama.

- To też nic dziwnego. Ojciec pewnie na rybach, a matka na grzybach… A duża, czy mała ta dziewczynka?

- Mała.

- A co robi?

- Patrzę na was.

Obaj podskoczyli na te słowa. Przed nimi stała mała dziewczynka z włosami koloru mysiego uczesanymi w warkoczyk, ubrana w brudną sukienkę. Z jej noska zwisał długi smark.

- Kim jesteś, dziecko? – zapytał Teobald.

- A wy coście za jedni? – zapytało zaczepnie dziecko, pociągając nosem.

- Jak ty się odzywasz?! Nikt cię grzeczności nie nauczył?! Odpowiadaj na pytanie czcigodnego Teobalda – ofuknął ją Przemko.

- Kiedy to wy przybyliście do mojego domu, więc wypada się przedstawić i powiedzieć, czego szukacie. Tak było by grzecznie.

- A to zarozumiała smarkata! – oburzył się giermek.

- Daj pokój – uspokoił go Teobald, po czym zwrócił się do dziewczynki. – Jestem rycerz Teobald, a to mój giermek Przemko. Zmierzamy do Aizwaldu i obawiamy się, czyśmy nie pobłądzili. Wiesz może, gdzie to miasto się znajduje?

- Jasne, że wiem. Głupia nie jestem – dziecko wzruszyło ramionami.

- A możesz podzielić się z nami tą wiedzą?

- Mogę.

- To mówże, dziecko! – zirytował się Teobald.

- A co dostanę w zamian za tę informację?

- No nie, bezczelna! – krzyknął Przemko.

- A co byś chciała? – spytał równocześnie Teobald.

- A jeść bym chciała. Siedzę tu sama. Nie wiem, kiedy rodzice przyjdą i mnie nakarmią.

- Co za wyrodni rodzice – z miejsca przejął się Przemko.

- Jak rodzicom na tobie zależy, to przyjdą prędko i cię nakarmią. A tak w ogóle, to to nie jest mój problem – spokojnie stwierdził Teobald.

- Tak, ale fakt, że zabłądziłeś, to jest już twój problem.

- Gadaj lepiej, gdzie jest ten Aizwald, póki wujek Teobald jest cierpliwy… - zirytował się rycerz.

- Powiem wujkowi, kiedy wujek da mi coś jeść – spojrzała łapczywie na trzymane przez Teobalda mięso.

- Zgoda. Przemko, daj jej tego chleba z juków.

- Ale on już jest… czerstwy, panie.

- Trudno, jedzenia nie można marnować.

- A nie dasz mi tego smakowicie wyglądającego mięska, wujku? – zapytała dziewczynka przymilnie.

- Jeszcze czego?! Oddam tobie i potem sam będę głodny. Poza tym przypominam, że chciałaś dostać „coś” do jedzenia, więc „coś” dostaniesz. Na przyszłość, nauczysz się wypowiadać precyzyjnie.

Przemko podał dziewczynce kawałek chleba, a niepostrzeżenie wcisnął jej w rękę kawałek mięsa.

- Masz jedzenie, więc gadaj!

- Zatem wujku, jedziesz dobrą drogą. Trzymaj się rzeki. Ta doprowadzi cię niedługo do przystani. Tam będziesz mógł przeprawić się na drugi brzeg. Potem kieruj się na północ, a przed zmierzchem staniesz pod murami miasta Aizwald. 

- Och, ty mała, podstępna żmijko. Naciągnęłaś mnie na jedzenie.

- Chciałeś informacji, a ja chciałam jeść…

- Nie potrzebowałbym jej, gdybyś nie zaczęła gadać, że pobłądziłem. 

- Ale dzięki tej informacji już na pewno nie zabłądzisz do końca podróży.

- Dobra. Dosyć mam już tych przepychanek. Przemko, jedziemy.

- Wujku?

- Co chcesz?

- Mam prośbę.

- Czego jeszcze chcesz?

- Twojego osiołka.

- Bezczelna! Na co ci on?

- Dotrzymałby mi towarzystwa podczas oczekiwania na rodziców. Jestem bardzo samotna.

- To już nie mój problem. Powiedz o tym rodzicom, kiedy będą łaskawi w końcu się pojawić. Niech się tobą zajmą, a nie zwalają to na przypadkowych podróżnych. Następnym razem możesz nie trafić już na tak miłych ludzi, jak my i…

- Dam ci coś w zamian, wujku.

- C-co? A co ty możesz mi dać, dziecko z glutem do pasa?

- A, to – dziewczynka zniknęła na chwilę za węgłem chaty, po czym pojawiła się, ciągnąc a sobą długie wiosło.

- No, nie, chyba ci słońce przygrzało w głowę. Po co mi wiosło? – zaczął śmiać się Teobald.

- Może się przydać. Jesteś przy rzece…

- Daj spokój. Powiedz rodzicom, żeby się tobą zajęli, bo ci na mózg pada. Bądź zdrowa – mówiąc to wskoczył na swojego konia. – Przemko, w drogę – rzucił do swojego giermka.

Ruszyli. Przemko odwrócił się jeszcze. Dziewczynka stała na drodze, patrząc jak się oddalają. Wyraz jej twarzy był nieodgadniony.

* * *

    Jechali wzdłuż rzeki nie niepokojeni przez nikogo. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, oczom ich ukazała się przeprawa. Nie dostrzegli przy niej ruchu. Czyżby wszyscy się już dziś przeprawili? Podjechali bliżej. Z zabudowań nikt nie wyszedł na ich powitanie. Przy pomoście przycumowana była jedna tratwa.

- Gdzie są wszyscy? Przecież mi się spieszy – obruszył się Teobald.

- Jest tu kto? – zakrzyknął Przemko.

Odpowiedziała mu cisza, przerywana miarowym stukotem tratwy o wsporniki pomostu.

Zsiedli z koni. Przemko rozejrzał się po obejściu. Nie było żywego ducha.

- Panie, tu nikogo nie ma. Co zrobimy? – zapytał Teobalda, który stał na pomoście, wpatrując się w drugi brzeg.

- Jesteś pewien? Przecież nie zostawiliby tu tak wszystkiego.

- Może niedługo ktoś się pojawi, wkrótce zapadnie wieczór.

- No właśnie, a ja wieczorem miałem stawić się u wuja – rycerz się zirytował.

- Jesteśmy już tak blisko. Trzeba pokonać jedynie tę rzekę!

- Nie przepłyniemy jej na koniach. Nurt jest za silny. Nie dadzą rady, a mały Lars utopi się na pewno.

- Tak, ale jest inne wyjście.

- Poczekamy do rana? 

- Nie będę czekał. Jeżeli nie ma tu nikogo, od kogo moglibyśmy wynająć tratwę, sami ją sobie weźmiemy.

- Panie, to nie po rycersku?! – przeraził się giermek.

- Problemy są po to, by je rozwiązywać, mój drogi. Kolejna lekcja życia… Przecież nie zabierzemy im tej tratwy daleko, tylko na drugi brzeg. Może poczekać na nas, kiedy będziemy wracać, jeśli wujkowi by się polepszyło… nie daj Boże.

- Tym nie mniej, tak nie uchodzi, panie.

- Ty i te twoje ciągłe obiekcje. Dorośnij chłopaku. Muszę szybko przedostać się na drugą stronę, innej drogi nie ma. Jest tratwa, ale nie ma jej od kogo wynająć, więc jej nie wynajmiemy. Nie zabierzemy jej również, tylko porzucimy na drugim brzegu.

- A jak ktoś będzie jej potrzebował tutaj?

- A gdzie jest, kiedy ja jej tutaj potrzebuję? Zbytnie skrupuły. Pomóż mi załadować konie. Szkoda czasu na filozofowanie.

- Witajcie podróżni – odezwał się dziewczęcy głos za ich plecami.

- No wreszcie ktoś był łaskaw się zjawić – mruknął rycerz, po czym odwrócił się w kierunku mówiącej.

Stanął jak wryty, powalony urodą dziewczyny smukłej jak sitowie, o długich włosach, w których odbijał się blask zachodzącego słońca.

- Witaj, piękna nieznajomo. Czy ta tratwa należy do ciebie? – odezwał się przymilnie.

- Nie, panie.

- A więc, podobnie jak my, chcesz się przeprawić. Zapraszam zatem do naszej kompanii.

- A w jaki sposób chcesz się przeprawić, panie?

- Jak to, w jaki sposób? Na tratwie, która jest tu zacumowana.

- A jesteś w stanie przepłynąć bez wiosła?

- Bez… co?!

- Panie, ta niewiasta ma rację, tu nigdzie nie widać wioseł – wtrącił się Przemko.

- Może są w chałupie, idź zobacz! – rycerz zaczynał się denerwować z powodu tych wszystkich niedorzecznych przeszkód piętrzących mu się na drodze.

- Nie musisz tam iść, chłopcze, w chacie też ich nie ma – powiedziała piękna panna.

- No nie! Co za dzień! – zaczął pieklić się Teobald. – Nie uwierzę, że na przeprawie nie ma wioseł. Przemko, idź sprawdź, może ta dziewoja nie wie, jak wyglądają wiosła i zwyczajnie je przegapiła!

- To raczej, ty coś przegapiłeś, drogi panie – odparła hardo dziewczyna.

- C-co? Co ty wymyślasz, dziewczyno?

- Czy po drodze nikt nie oferował ci wiosła?

- No, była jakaś smarkula… To twoja siostra, znajoma jakaś? Bawicie się kosztem spieszących się podróżnych? Dość żartów, moja panno. Natychmiast oddaj wiosło!

- Niczego ode mnie nie dostaniesz. 

- Oczywiście. Chcesz pieniędzy… albo… już wiem, ty też chcesz mojego osła. Coście się tak na niego uwzięły, wszystkie?

- Już go nie chcę. Trzeba było mi go użyczyć, kiedy o to prosiłam.

- Bezczelna jakaś! A kiedy ty niby o niego prosiłaś?!

- Panie, ja już wszystko rozumiem – próbował wtrącić się giermek.

- Milcz i idź szukać wiosła. Wystarczająco dużo czasu tu zmitrężyliśmy. Wuj czeka.

- Wuj już nie czeka. Możesz wracać do domu.

- Zmarł? – rycerzowi nie udało się ukryć radości.

- Twój wuj czuje się dobrze. 

- Wyleczył się? Przemko, przestań szukać wiosła! Wracamy!... Ale, zaraz, zaraz, skąd ty to wiesz? Czy ty przypadkiem nie chcesz się mnie pozbyć i sama wkraść w łaski mojego dobrego wuja?

- Nie łaski, tylko majątek. Mówmy uczciwie. Jechałeś do wuja nie w trosce o jego zdrowie, tylko pilnować interesów na wypadek, gdyby zmarł. Chciał ci zapisać cały majątek, ale najpierw wysłał mnie, żebym sprawdziła, jakim jesteś człowiekiem, czy będziesz potrafił dzielić się z innymi. Wiedz, że żeby brać, trzeba też dawać. Okazałeś się niegodnym nie tylko bratankiem, rycerzem, ale i człowiekiem. Zostałeś poddany dwóm próbom i obu nie przeszedłeś.

- C-co?

- Panie, właśnie chciałem ci to powiedzieć. Tę pannę spotkaliśmy już dwukrotnie – wtrącił się giermek.

- Nie, no, słońce chyba mi za mocno przygrzało… albo wam.

- Nic nam nie przygrzało. Twój giermek ma rację. Spotkałeś mnie dwukrotnie: prosiłam o pomoc w podróży, prosiłam o towarzystwo w samotności. Okazałeś lekceważenie, pogardę i pychę. Jesteś zapatrzony tylko w siebie i swoje dobro… Dlatego odejdziesz z niczym.

- Jakie lekceważenie, jaką pogardę, przecież podzieliłem się z tobą swoim jedzeniem? – bronił się rycerz.

- To on podzielił się ze mną swoim jedzeniem – wskazała na Przemka – i dlatego spotka go nagroda. Przemko, klęknij, pasuję cię na rycerza.

- Co?! To jakieś głupie żarty! A co będzie ze mną? Kto będzie mi usługiwał?!

- Nikt, od tej pory to ty będziesz usługiwał innym.

To powiedziawszy, dziewczyna wykonała zamaszysty ruch ręką. Zerwał się silny wiatr. Rozległ się huk grzmotu. Przemko spojrzał w dół. Oczom jego ukazał się strojny strój rycerza. Usłyszał jęk Teobalda. Spojrzał na swojego pana. Dumny dotąd rycerz stał w jego ubogim odzieniu.

- Będziesz służył innym, dopóki nie nauczysz się szacunku i pokory – wśród wyjącego wiatru rozległ się głos dziewczyny.

- A jak się nauczę?

- To wtedy zobaczymy. Naucz się, że traci się znacznie szybciej, niż zyskuje. Oto lekcja życia dla ciebie. 

 

Na tym koniec tej opowieści. 

Zwycięstwo dobroci obwieści.

Nauka została zakończona,

wewnętrzna mądrość obudzona.