Kuno udał się na patrol po okolicy w towarzystwie swojego przyjaciela – Gintera von Klopp. Wyjechali poza mury zamku i przejeżdżali właśnie przez osadę, która rozłożyła się u stóp krzyżackiej twierdzy.
- Obejrzałeś już nasz Marienburg? – zapytał Ginter Kunona, gdy ich konie zrównały się w niespiesznym stępie.
- Tak, choć do wieży sanitarnej dotrzeć mi się nie udało.
Ginter uśmiechnął się.
- Wielki Mistrz dba o naszą higienę. Nie chce, by do zamku przenikały trujące wyziewy.
- Może te wyziewy nie byłyby tak trujące, gdyby okoliczni Prusowie lepiej dbali o jakość serwowanych potraw w swoich gospodach.
- Tak, to jest pewien problem.
- Może trzeba paru powiesić, czy spalić dla przykładu?
- Nie, my teraz żyjemy z nimi w zgodzie. Prusowie w końcu się uspokoili i zaczęli nas szanować.
W tym momencie Kuno dostrzegł, że wyrostek, który bawił się przed mijanym właśnie domostwem, na ich widok wystawił język. Obok niego stali jakaś kobieta i mężczyzna z morderczymi wyrazami twarzy, pewnie rodzice wyrostka.
- Miły chłopczyk, powinszować – krzyknął do pary przyjacielsko. – Może kiedyś trafi do służby zakonnej – dodał przymilnie.
Odpowiedziało mu ponure milczenie i coś jakby cichy zgrzyt zębów.
- Widzisz, jacy są przyjacielscy – Ginter poklepał Kunona po plecach.
- Te miny wydały ci się przyjacielskie?
- Kiedyś od razu za taką wypowiedź dostałbyś strzałę w oko, a teraz proszę, tylko się skrzywili.
- Ale, o to chodzi, że nawet krzywić się nie powinni. Powinni być szczęśliwi na nasz widok. Przynieśliśmy im Słowo Boże. Nawróciliśmy dzikusów…
- Otóż to, oni nie postrzegają siebie jako dzikusów… no, a Słowo Boże to trochę im wmusiliśmy…
- No, bo nie rozumieli, że to dla ich dobra.
- Wyglądają nadal tak, jakby nie rozumieli.
- A może trzeba się z nimi trochę zintegrować… zaplanować jakieś wspólne rozrywki?
- Przecież od tego zaczęliśmy: podchody i ganianie się po lasach. Słabo nam szła ta integracja. Oni woleli się chować po krzakach i strzelać znienacka niż śpiewać z nami Te Deum.
- To może z okazji jakiegoś większego święta kościelnego zróbmy im festyn. Może być konkurs strzelania z łuku…
- O co to, to nie! Lepiej im oficjalnie takiej broni do rąk nie dawać, bo zrobią sobie tarcze z naszych głów.
- Trafić w głowę nie jest znowu tak łatwo…
- Nie zamierzam dawać im okazji do prezentacji umiejętności.
- No to może konkurs pieśni nabożnych.
- To już lepiej, chociaż z naszej przepięknej pieśni „Chrystus zmartwychwstał” [1] potrafią zaśpiewać jedynie „Halelluja!”
- No i pięknie, Prus który zaśpiewa „Chrystus zmartwychwstał” w całości i z poprawnym niemieckim akcentem, będzie mógł postrzelać sobie z łuku do tego, który zaprojektował wieżę sanitarną.
[1] Tutuł oryginalny „Christ ist erstanden”.