EPIZOD 4. Szpieg (z cyklu Czarnego krzyża i białego płaszcza).

        Był czas pełni. Kuno nie mógł spać. Ostre światło księżyca wdzierało się przez okno jego sypialni. W końcu miał już dość przewracania się z boku na bok. Modlić się o sen też już mu się odechciało. Postanowił udać się do infirmerii po jakiś medykament na sprowadzenie snu, bo obawiał się, że może zdrzemnąć się na jutrzni o północy. Podniósł się ciężko i podreptał, szukając pomocy. Na korytarzu było cicho. Słychać było jedynie trzask płonących pochodni. Kuno skręcił w kolejny korytarz, kierując się do infirmerii. Nagle zdało mu się, że coś mu mignęło przed oczami. Coś lub ktoś. Z dwojga złego wolał już to drugie. Pierwsze mogło oznaczać jakąś nocną zmorę, z którą nie zamierzał nawiązywać bliższych relacji. Przemógł lęk. W końcu był rycerzem z czarnym krzyżem na płaszczu. Skierował się w kierunku, gdzie, jak mu się zdawało, zniknęła zjawa. Szedł cicho. Nic się nie działo. Już zaczynał dochodzić do przekonania, że miał zwidy ze zmęczenia, kiedy usłyszał pośpieszne kroki, dochodzące z korytarza, do którego się zbliżał. Korytarz prowadził do wyjścia z zamku. Przyspieszył kroku, starając się iść jak najciszej. Stwierdził, że jeśli to człowiek i kieruje się ku wyjściu, to zobaczy go na dziedzińcu w świetle księżyca. Tak też się stało. Gdy opuścił zamek, na dziedzińcu w oddali zobaczył biały płaszcz, niknący w cieniu murów. Jego właściciel kierował się ku bramie prowadzącej na podgrodzie. Kuno przyspieszył kroku. Musiał nadłożyć trochę drogi, kryjąc się w mroku. Po co się tak zachowywał? Biały płaszcz w środku zamku krzyżackiego – to raczej norma. Kunonowi wpadło jednak do głowy, że ów płaszcz należy z pewnością do szpiega. Ciągle Polacy lub Litwini podsyłali im jakiś sekretnych ludzi, którzy służyli w zakonie jako knechci, czy służący. Sądząc po płaszczu, szpiegiem był któryś z rycerzy. Tym większa zasługa, jeśli go zdemaskuje. Biały płaszcz dotarł tymczasem do bramy. Kuno niemal zaczął biec, ale nim osiągnął cel, domniemany szpieg już wracał. Von Burczybrzuch zatrzymał się w cieniu. Biały płaszcz minął go, jednak w mroku nie mógł rozpoznać twarzy. Wydawało mu się jedynie, że coś niesie, coś, co stara się ukryć. Kuno mógł krzyknąć do wartowników i z ich pomocą obezwładnić szpiega, ale postanowił jeszcze go poobserwować. Widząc, iż płaszcz wraca do zamku, spokojnie podążył swoją drogą pod murami. Gdy wszedł do środka, nikogo nie zobaczył. Biały płaszcz rozmył się niczym zjawa. 

„Może to jednak duch albo mam omamy z niewyspania” - pomyślał Kuno. Poszedł do infirmerii. 

      Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Kuno nie mógł zasnąć. Modlitwy o sen już go zmęczyły, postanowił zatem zapolować na zjawę. Noc była ciepła, więc zdecydował, że zaczai się przy bramie prowadzącej do podgrodzia. Przycupnął sobie przy murze nieopodal bramy i czekał. Od czekania w końcu zmorzył go sen. Ocknął się, bardziej coś przeczuwając, niż wyczuwając. Usłyszał lekkie skrzypnięcie i cichą rozmowę. 

„Mam cię gagatku” – pomyślał Kuno. Jeszcze nie do końca przytomny, postanowił działać. Kiedy biały płaszcz go minął, niewiele się zastanawiając, rzucił się na niego z okrzykiem:

- Mam cię, szpiegu zbrukany! 

Zaatakowany padł na ziemię z głuchym jękiem:

- Zbrukany, to jestem teraz, wpadłem chyba w końskie łajno – głos dochodzący z przyciśniętego przezeń do ziemi właściciela białego płaszcza, wydał się Kunonowi znajomy.

- Ginter, to ty? – zapytał von Burczybrzuch, próbując się podnieść.

- Nie, Najświętsza Panienka! – stęknął wściekle Ginter próbując się podnieść.

Zaalarmowani dziwnymi zdarzeniami na dziedzińcu wartownicy, biegli już w kierunku obu rycerzy. 

- Bracia, nic wam nie jest? – zapytał pierwszy z przybyłych.

- Nic - chciał zbyć go Kuno.

- Jak to, nic? – zdenerwował się Ginter. – Napadł na mnie bez przyczyny, uwalał mnie i taką dobrą kiełbasę zmarnował!

- O przepraszam, miałem powód, łapałem szpiega – obruszył się Kuno.

- Gdzie szpieg, jaki szpieg?! – gwałtownie zainteresowali się wartownicy.

- No… tu – Kuno z wahaniem wskazał Gintera.

- A ty co, słońce ci w hełmie przygrzało?! – zdenerwował się wskazany. – Coś ty sobie znowu uroił?

- O przepraszam, a kto to po nocy skrada się na podzamcze, spotyka z kimś i wymienia informacje?

- Nie informację, tylko dobra Boże!

- Jakie dobra Boże?! 

- Piwo za kiełbasę, jeśli musisz już wiedzieć.

- C-co?!

- Na rany Chrystusa, ale ty niedomyślny jesteś! Pamiętasz, jak przełożony infirmerii zalecił mi tygodniowy post?

- Pamiętam. Trochę przytyłeś i zacząłeś mieć problem ze zmieszczeniem się w zbroję…

- Dobrze, starczy już tych szczegółów. No, więc mam problem…

- Tak, jesteś szpiegiem Polaków… albo Litwinów…

- Rany Chrystusa, ten dalej swoje! Mam problem, bo… bo… głodny jestem! – ostatnie zdanie Ginter tak wykrzyczał, że o swoim sekretnym problemie poinformował chyba pół zamku.

- Jak to… głodny. Nie rozumiem.

- Zwyczajnie. Ten post mi nie służy. Jest za rygorystyczny. Kto to widział, tylko chleb i wodę spożywać?

- Nasi więźniowie nie skarżą się na taką dietę.

- Ale ja jestem Ginter von Klopp! Mój ojciec jest potężnym Kloppem, a mnie tu głodzą! W dzień te wszystkie modły, ćwiczenia szermiercze… jakoś się trzymam, ale w nocy… w nocy to tylko jedzenie mi się śni…

- Masz szczęście, ja cierpię na bezsenność…

- Nie przerywaj mi, kiedy się zwierzam! Umówiłem się z karczmarzem z podzamcza, że będę wynosił mu piwo z naszych piwnic w zamian za pęto kiełbasy. Bracia wartownicy byli poinformowani o dokonywanej wymianie i codziennie o dziesiątej w nocy otwierali mi bramę i wszystko szło sprawnie i jakoś bym dotrwał do końca tego postu, ale musiałeś się wmieszać z tymi swoimi urojeniami! Nie dosyć, że mi kiełbasę zmarnowałeś, to jeszcze cały płaszcz mam uwalany końskim łajnem!