Kontakty międzyplanetarne - cz 2

  Swoim zwyczajem Maniek wdrapał się na wzniesienie. Słonko prażyło go w plecy. W siateczce pobrzękiwały cztery zdobyczne butelki piwa. Maniek, swoim zwyczajem, zaległ pod krzaczkiem. Sprawnie otworzył butelkę, zdejmując kapsel zębami. Patrzył sobie na świat z góry, popijając piwko, gdy na niebie nad nim coś się pojawiło. Dysk jakiś świetlisty. Po chwili zza pobliskich drzew wyłoniła się znajoma istota w skafandrze kosmonauty. Tym razem nie miała już hełmu na głowie i przyglądała się Mańkowi swoimi dużymi, czarnymi oczami bez wyrazu. Maniek od razu się ożywił.

- O, siema! To znowu ty? Co tam u ciebie słychać?

Istota zbliżyła się do niego, wyciągnęła popiskujące urządzenie, przeskanowała Mańka, po czym odwróciła się do niego tyłem i zaczęła badać otoczenie. Ten, nie zrażony brakiem zainteresowania przybysza swoją osobą, perorował dalej:

- Nic nie mówisz, to słuchaj: mnie w międzyczasie z roboty wywalili… Nie uwierzysz, za pijaństwo! Niby to standardów BHP nie spełniam. Majster nie rozumie, że bez trzech browarów pionu na rusztowaniu nie trzymam… Ty w ogóle wiesz, co to BHP? Pewnie u Was, w kosmosie, takich głupot nie ma.

Istota obeszła wzniesienie skanując urządzeniem każdy krzaczek i znowu zbliżyła się do Mańka. Stanęła obok i patrzyła. Były budowlaniec pociągnął łyk piwa i nagle wpadł na pomysł:

- Ty, poszedłbyś dziś wieczór ze mną na imprę do remizy? Koledzy mi nie wierzą, że mam kontakty któregoś tam stopnia… 

Kosmita patrzył na niego bez żadnej zmiany w mimice.

- No, co nic nie mówisz?... – zirytował się Maniek, po czym sam sobie odpowiedział: - No tak, ty nigdy nic nie mówisz. Pikasz tylko i mrugasz tymi lampkami… Ty, chodź na tę imprę. No, nie daj się prosić. Browarem poczęstujemy. U was pewnie browara nie ma. Dowiesz się, co tracisz… Może wtedy będziesz częściej wpadał z wizytą. Może kiedyś weźmiesz swoich kumpli ze sobą. Miłe panie wam przedstawię, bo, jeżeli wasze laski podobne do Ciebie, to chyba nie są zbyt urodziwe. Bez urazy, ale chyba w domu jakieś lustro masz. Ale się nie martw, ja was zapoznam z takimi mało wybrednymi laseczkami… No, powiesz coś wreszcie? Nie, żeby zaraz „dziękuję”, ale cokolwiek… Zaschło mi już w gębie od tej przemowy – i Maniek sięgnął po kolejną butelkę piwa.

- Witaj, Ziemska Istoto. Przybywam z Syriusza B. Jestem pokojowo nastawiony – przemówił nagle kosmita głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji.

- O brawo! Ty gadasz! Tylko, czego zaraz wygarniasz mi od „ziemskich istot”?! Maniek jestem, z Krowiej Wólki. A ciebie jak wołają?

- Z1110011000111XV0011K.

- Z tego wszystkiego, tylko „K” zapamiętałem. Będę cię nazywał „K”… O, zupełnie jak ten jeden z „Facetów w czerni”… He, he, to, nawet zabawne, bo oni tam łapali takich jak ty. No, dobra, a poza tym, że jesteś pokojowo nastawiony, co tam porabiasz na tym swoim… Syriuszu?

- Syriusz B.

- Dla mnie – jeden pies: A, czy B. Wszystko jednako daleko.

- Pilot.

- Tyle to sam się domyśliłem, tajemniczy don Pedro. W takim razie może powiesz, na czym latasz? Zaleciałbyś kiedyś pod remizę tym swoim kosmicznym wózkiem. Zrobiłbyś wrażenie. Poleciałyby na ciebie nawet te laski, które uważają się za niedostępne. Radzę wziąć to sobie do serca, bo z tą buziuchną będziesz miał problem, żeby porządny towar wyrwać.

- Żegnaj istoto Maniek z Krowiej Wólki. Lecę… Następnym razem nauczę się więcej twojej mowy, która bardzo skomplikowana. Wtedy dłuższy kontakt werbalny możliwy. 

- Nie wiem, o co ci chodzi z tym dłuższym kontaktem, ale zgoda… pod warunkiem, że nie będziesz się do mnie przystawiał… Do następnego! – Maniek krzyknął już do pleców oddalającego się kosmity i padł na trawę. – Te kontakty międzyplanetarne są bardzo wyczerpujące – wybełkotał resztką sił i po chwili spał już smacznie.