Książę z bajki i jego królewna.

    Był piękny, wiosenny dzień. Promienie słońca przenikały przez liście drzew. Ptaki śpiewały schowane w gęstwinie. Z oddali dało się słyszeć rytmiczny stukot dziobu dzięcioła w pień drzewa. 

    Leśną drogą podążał mały orszak. Na jego czele jechał dumny rycerz. Jego włosy, koloru pszenicy, lśniły w blasku słońca. Odziany był w błękitny wams z wyszytą złotą nicią lilią na piersiach. Podobna lilia mieniła się na jego płaszczu. Do boku przytroczony miał miecz z pięknym, błękitnym kamieniem w rękojeści. 

Nagle w przydrożnych krzakach coś zaszeleściło. Rumak rycerza spłoszył się i stanął dęba. Złotowłosy przystojniak opanował szybko zwierzę. Po chwili sam chciał pójść w ślady wierzchowca. Zza krzaków wyszło coś, co przyprawiło go o palpitację serca. Bezkształtna jakaś maszkara, odziana w brudne łachmany z kołtunem czegoś, co było kiedyś włosami. Na nosie miała brodawkę wielkości grochu. Stała, opierając się na kosturze, przyglądając młodzieńcowi wyblakłymi tęczówkami oczu.

- Ładnyś – powiedziała do młodzieńca.

- Kim jesteście, babko? – zapytał rycerz, patrząc na nią z góry, z nieskrywaną odrazą.

- Twoją przyszłą żoną, Rycerzu Złotej Lilii. 

Odpowiedział jej głośny śmiech giermka rycerza, który podjechał, wraz z orszakiem, do swojego pana.

- Babko, czy mogę ci jakoś pomóc? – rycerz zachowywał się zgodnie z kodeksem, który wymagał pomagać potrzebującym, a zwłaszcza potrzebującym niewiastom.

- A jużci. Chcę od ciebie tylko jednego Rycerzu Złotej Lilii…

- Czego?

- Ożeń się ze mną.

- Babko, co żeście na głowę upadli?! Nie widzicie, z kim macie do czynienia? – zapytał mało uprzejmie giermek rycerza.

- Właśnie widzę i pasuje mi ten twój pan na małżonka.

- Chyba, żeś rozum postradała – stwierdził giermek.

- A to, czemu? Bom stara i brzydka? – maszkaron wziął się pod boki.

- Brzydka, to mało powiedziane – mruknął giermek.

- Gerardzie, daj pokój – zestrofował go rycerz.

- Nie można oceniać ludzi po pozorach – ciągnęła babka we wzburzeniu. – Patrząc na twoje złote, ufryzowane loki, Rycerzu Złotej Lilii, mogłabym stwierdzić, żeś głupi i próżny…

- Dlaczego, przecież mnie nie znasz?

- A, czy ty znasz mnie? Skąd wiesz, kim naprawdę jestem? Oceniasz mnie tylko po pozorach.

Rycerz zamyślił się nad tą retoryką.

- Masz rację, babko – stwierdził w końcu, po czym zsiadł z konia.

- Panie, co robisz? Może to wiedźma lub jaka szalona?! – wystraszył się giermek.

- A z ciebie jest gej – odgryzła się starucha.

- Nie jestem gejem!

- Tak, jak i ja nie jestem ani czarownicą, ani wariatką. 

- Dobrze, babciu, powiedz, jak mogę ci pomóc, bo czas już w drogę – wtrącił się rycerz, podchodząc do kobiety.

- Uch. Jak ty ładnie się ruszasz i duży jesteś. Chcę cię – starucha oblizała spierzchnięte wargi.

- Babko!...

- A dlaczego nie? Będę ci dobrą żoną. Nawet jakbyś się za inną czasem obejrzał, nie będę ci wymówek robić. Na wojny, czy insze turnieje możesz sobie jeździć. Będę grzecznie czekać w domu… byle nie w pasie cnoty. Mam uczulenie na metal…

- A nie mówiłem, że wiedźma! – krzyknął giermek. – Na wodę święconą pewnie też uczulona jesteś!

- Tak, bo czeguś kleryków nie lubię, ale dla tego jednego, co da nam ślub miła będę – uśmiechnęła się do rycerza, ukazując trzy, czarne zęby. 

- Babciu, macie tu srebrny grosz. Kupcie sobie coś do jedzenia, czy ubrania – rycerz wyciągnął monetę z trzosu.

- Gdzie, w środku lasu?

- Dobrze, podwieziemy cię do najbliższej osady.

- Dobrze, jeżeli weźmiesz tam ze mną ślub. Inaczej nigdzie się stąd nie ruszam.

- Babciu, ja doprawdy nie wiem, co mam z tobą zrobić?

- O, już ja cię w tej kwestii oświecę w noc poślubną.

Rycerz westchnął ciężko.

- Mój piękny, Złoty Rycerzu, a nie przyszło ci do twej pięknej głowy, że ja mogę być zaklętą księżniczką. Zła czarownica przemieniła mnie w tę oto maszkarę z zazdrości o moją urodę. Błąkam się teraz po lesie, szukając młodzieńca o dobrym sercu, który ulituje się nade mną i pojmie za żonę w tej postaci. Tylko w ten sposób zły czar pryśnie – powiedziała babka, a rycerzowi wydało się, że jej głos jest jakby mniej skrzekliwy, a bardziej zmysłowy.

- Kłamie! – rzucił giermek.

- A co, jeśli prawdę mówi? – zaczął wahać się rycerz.

- No to, co! Mało to ładnych panien na świecie? Niech ją kto inny ratuje z opresji.

- Ale to nie wypada. Honor nie pozwala zostawić damę w potrzebie.

- Jaką damę? Stare próchno.

- Gerardzie, za to, żeś taki nieuprzejmy i jak widać kodeksu rycerskiego nie przyswoiłeś, weźmiesz tę czcigodną damę na swoje siodło.

- Panie, nie karz mnie tak, oblezie mnie od niej jakieś robactwo!

- Gerardzie, nie będę się powtarzać. Pomóż pani wsiąść – to mówiąc rycerz zgrabnie wskoczył na swojego konia.

Giermek z dużym trudem, przy akompaniamencie śmiechu pozostałych towarzyszy podróży, wepchnął staruchę na swojego konia, po czym nie kryjąc odrazy, usadowił się za nią.

     O zmierzchu dotarli do miasta. Rycerz całą drogę jechał zamyślony, nie odzywając się. Nie odzywał się też i Gerard, starając się łapać powietrze ustami, bowiem od staruchy waliło gorzej niż od napalonego capa. Rycerz zajechał pod kościół wznoszący się przy głównej ulicy. 

- Panie, co zamierzasz? – giermek przeląkł się nie na żarty.

- Myślałem całą drogę i postanowiłem spełnić życzenie tej niewiasty – odpowiedział rycerz.

- Panie! – krzyknął Gerard.

- Pomóż tej niewieście zsiąść – zażądał rycerz, zdecydowanym głosem. – Jak masz na imię, miła moja? – zwrócił się do staruchy.

- Stara Rura, ale możesz mówić mi Ruranno.

- Zatem – Ruranno, podążmy ku przeznaczeniu. 

- Panie, proszę cię, zaniechaj tego szalonego uczynku. W kodeksie jest mowa o pomocy niewiastom w potrzebie, a to to, bynajmniej niewiasty nie przypomina i pełne jest pcheł – giermek zaczął się nerwowo drapać.

- Postanowiłem. Nie zmienię zdania. To nie honorowo.

- To wielce szlachetne z twojej strony, mój miły – powiedziała starucha. – Będziesz za to nagrodzony.

     Weszli do środka i stało się. Zostali mężem i żoną. W pobliskiej gospodzie zjedli obiad weselny ku zdziwieniu i zgorszeniu wszystkich, którzy na nich spojrzeli. Po posiłku udali się do pokoju na górze.

- Ruranno, kiedy czar pryśnie? – zapytał rycerz, głosem przytłumionym wzruszeniem.

- Ano, właśnie prysł! – zaskrzeczała starucha.

- Jak to?

- Ano zwyczajnie, dałeś się nabrać. Nie jestem jakąś głupią królewną, tylko wredną, starą wiedźmą. Twój giermek miał rację… choć gej. A teraz zapraszam do łoża, pora spełnić obowiązek małżeński. Mnie się też coś od życia należy.