Myślę, więc jestem – dar, czy przekleństwo?

Czym jest „potęga teraźniejszości”? 

Co oznacza hasło „tu i teraz”?  

Aby lepiej zrozumieć to zagadnienie, na początek odpowiedz sobie na parę pytań:

1. Czy masz tendencję do rozpamiętywania przeszłości, szczególnie tych momentów, kiedy, według ciebie doznałeś/doznałaś krzywdy?

2. Czy masz tendencję do przejmowania się tym, co nadejść może, lękasz się tego i zakładasz najgorszy scenariusz?

3. Czy masz tendencje do: popadania w gniew, użalania się nad sobą, rozdrapywania starych ran?

4. Czy boisz się zmian? Utożsamiasz je z czymś złym?

5. Jak reagujesz na niekorzystne sytuacje życiowe: gniewem, frustracją? Czy stwierdzasz, ech… tak, to tylko nauka?

6. Czy masz problemy z zaśnięciem, gdy pojawiają się kłopoty?

Gdy na większość z tych pytań odpowiadasz twierdząco, oznacza to, że lektura tego tekstu może Ci pomóc. Chciałabym podzielić się kilkoma refleksjami na podstawie wspaniałej książki, którą pożyczyła mi ostatnio bliska mi osoba. Książka, a mówię tu o „Potędze teraźniejszości” autorstwa Eckharta Tolle, daje nowe spojrzenie na „potęgę” naszych umysłów. Pomaga zrozumieć, jakie stawiamy sobie przeszkody na drodze do szczęścia.

„Myślę, więc jestem”. Kim jednak jestem?

Kładziesz się spać i zaczynasz analizować miniony dzień. Kolega w pracy zachował się wobec ciebie nie w porządku. Redukują zatrudnienie, przerzucają na pozostałych obowiązki zwalnianych. Zadań jest więcej. Nie zawsze masz odpowiednią wiedzę i kwalifikacje, by je wykonywać. Ale nikogo to nie obchodzi. Jeśli nie będziesz sobie radził, dostaniesz wypowiedzenie. A na dodatek musisz iść do dentysty i grozi ci leczenie kanałowe (!). Wracasz zmęczony/zmęczona do domu. Nic ci się nie chce. Kładziesz się spać i zaczynasz z rozdrażnieniem wspominać zdarzenia z pracy. Przeżywasz, że znowu dałeś/dałaś sobie wrzucić kolejne zadania. Nie postawiłeś/postawiłaś się. Nie wyrobiłeś się z bieżącą pracą i kolejnego dnia możesz za to dostać ochrzan od przełożonego. Pojawia się lęk przed kolejnym dniem pracy, a tu na dodatek trzeba zadzwonić do dentysty i się umówić na mało przyjemną wizytę. Jak w takich warunkach można usnąć? Graniczy to z cudem. Teraz władzę nad tobą przejęły: przeszłość – wspomnienia i przyszłość – lęki, podczas, gdy w chwili obecnej (teraźniejszość) powinieneś spać. Jestem „tu i teraz”, a „tu i teraz” nie ma nieskończonych zadań, nie ma szefa, który może nakrzyczeć, nie ma groźby leczenia kanałowego. Teraz masz spać, a nie myśleć o dentyście. Te myśli, męczące wspomnienia i projekcje przyszłości – to krecia robota naszego umysłu. On nie daje się prosto wyciszyć, on chce rządzić. Umysł – to nasze ego, a ego zawsze wszystko wie najlepiej. 

Utożsamianie się z własnym umysłem, które sprawia, że myślenie staje się rodzajem przymusu. Nie móc przestać myśleć to straszliwa przypadłość, nie zdajemy jednak z niej sobie sprawy, bo prawie wszyscy na nią cierpią, więc uchodzi ona za stan normalny. Ten nieustanny zgiełk umysłu uniemożliwia nam dotarcie do swego wewnętrznego bezruchu i ciszy, nieodłącznie związanej z Istnieniem. Stwarza też fałszywe, z umysłu zrodzone „ja”, rzucające cień lęku i cierpienia. (…) Kartezjusz był przekonany, że odkrył najbardziej podstawową prawdę, gdy wygłosił swoje słynne twierdzenie: „Myślę, więc jestem”. W rzeczywistości jednak dał tylko wyraz najbardziej podstawowemu spośród błędnych przekonań: poglądowi zrównującemu myślenie z istnieniem, a tożsamość – z myśleniem. Ktoś, kto ulega przymusowi myślenia – czyli prawie każdy – żyje w stanie pozornej odrębności, w obłędnie zawiłym świecie ciągłych problemów i konfliktów.” (str 25).

Czy potrafisz nie myśleć choć przez chwilę? Oczyścić umysł?... 

Prawda, jakie to trudne? Myśli ciągle są, kłębią się. Nawet pogrążając się w medytacji, w wytchnieniu, najpierw musimy przejść przez chaos swoich własnych myśli i odczuć.

Po przeczytaniu „Potęgi teraźniejszości” ciągle przyłapuję się na błędach. Przykładowo, oczekując na spotkanie, od którego bardzo dużo zależy, nie jestem w stanie oderwać się od rozważań, co mam mówić i jak się zachowywać, żeby wypaść jak najlepiej. Nawet, gdy bardzo się staram, to myśli do mnie przyłażą, wdzierają się, psując nastrój i napełniając lękiem. Rozmowa ma odbyć się jutro, dlaczego więc już dziś się nią nakręcam. Dzisiaj mam inne czynności do wykonania. Sadzę rośliny. Skupiam się na czynności wkładania ich do ziemi, a potem na czynności podlewania. Nie myślę o spotkaniu, które ma być jutro, bo MA BYĆ JUTRO. A dziś sadzę rośliny. Gdy spotkanie będzie chwilą obecną, skoncentruję się na jak najlepszej autoprezentacji. Mój umysł będzie spokojny, chłonny, wypoczęty, bowiem w czasie przeznaczonym na sen będę spała, a nie analizowała, co i jak mam powiedzieć. Brzmi bełkotliwie? Za pierwszym razem tak, ale jak się wczytasz i chwilę nad tym zastanowisz, stwierdzisz, że to ma sens.

Aby przybliżyć znaczenie przeszłości, przyszłości i teraźniejszości, pan Tolle w swojej książce, posłużył się następująca metaforą:

„Powiedzmy, że idziesz w nocy ścieżką wśród gęstej mgły. Masz jednak mocną latarkę, której światło przebija mgłę i otwiera przed tobą wąską, wyraźnie widoczną drogę. Ta mgła to twoja sytuacja życiowa, łącznie z przeszłością i przyszłością; latarką jest twoja świadoma obecność; wyraźnie widoczną drogą - Teraźniejszość.” (str. 221)

Rozumiemy już zatem o co chodzi z tym „tu i teraz”.

Gdy odjeżdżamy w jakąś lękliwą projekcję, możemy przywołać się do porządku, do skupienia uwagi, powtarzając kilkukrotnie „jestem tu i teraz”, dopóty dopóki lęk nie minie. Koncentrujemy się na chwili obecnej: pani siedząca naprzeciwko w autobusie ma sukienkę w groszki. Właśnie minął mnie czerwony samochód, a za nim jedzie samochód granatowy. To angażuje nasz umysł w doznania chwili obecnej. Fakt, wydają się dosyć nudne. Przeżywanie, czy Ziutek zadzwoni po ostatniej randce jest przecież ciekawsze. I to jest największa pułapka. Łatwo dajemy się wciągać i być manipulowani przez własne umysły. Łatwo pogrążamy się we własnym piekiełku, a wystarczy koncentrować się na tym, co robimy w chwili obecnej. Niby proste, ale bardzo trudne. Trudne, bo nasz umysł zrobi wszystko, aby nie zostać zmarginalizowanym. Jeśli musimy wszystko kontrolować, to znaczy, że jesteśmy kontrolowani. Od nas zależy, czy damy ego rządzić. Ale przecież, gdy spotyka mnie krzywda, jestem zły, chcę… muszę walczyć. 

To jest opór. W tym momencie twój umysł przejmuje nad Tobą kontrolę. Opierasz się, buntujesz, denerwujesz. Nie działasz. Cała energia kierowana jest na wytwarzanie negatywnych emocji, hodowanie potworków świadomości.

„Pewien buddyjski mnich wyznał mi kiedyś: „Jestem mnichem od dwudziestu lat, a całą zdobytą przez ten czas wiedzę zawrzeć mogę w jednym zdaniu: wszystko, co się pojawia, przemija. Tyle wiem”. Chciał przez to oczywiście powiedzieć: „Nauczyłem się nie stawiać oporu temu, co jest; nauczyłem się pozwalać obecnej chwili, żeby po prostu była, i pogodziłem się z tym, że wszystkie rzeczy i stany są z natury nietrwałe. Dzięki temu znalazłem spokój.” (str. 201).

Jak poradzić sobie z oddaniem kontroli? Pan Eckhart Tolle nazwał to zjawisko „poddaniem się”. Termin ten bynajmniej nie oznacza depresyjnej kapitulacji wobec życia, „a niech się dzieje, co się chce”. „(…) „poddać się” znaczy więc bezwarunkowo, bez zastrzeżeń pogodzić się z obecną chwilą, wyrzec się oporu wewnętrznego przed tym, co jest. Opór wewnętrzny to niezgoda na to, co jest, wyrażana przez myślowe osądy i negatywne emocje. Szczególnie nasila się on wtedy, gdy „coś się nie układa”, czyli pojawia się szczelina między żądaniami i nieelastycznymi oczekiwaniami twojego umysłu a tym, co jest. Szczelinę tę wypełnia ból. (…) Opór i umysł są bowiem jednym.” (str. 220).

Poddać się nie znaczy kapitulować przed życiem i tym, co za sobą niesie. To odpuszczenie, zaprzestanie walki z wiatrakami. Pasuje tutaj fragment jednej z piosenek Anny Marii Jopek: „płyń z nurtem rzeki, a nie walcz z nim”. Ja też kiedyś usłyszałam: „niech pani wszystko puści”. Odnosiło się to do mojej sytuacji w pracy, kiedy samotnie podjęłam walkę z systemem. Walka taka jest z natury skazana na porażkę, a jej koszt ogromny. Zrozumiałam ostrzeżenie i co za sobą niesie. Zaczęłam się wycofywać z ambicji „zbawiania złego świata”. Niestety było już za późno. Kumulowany od dłuższego czasu stres zaprocentował, kładąc solidną podwalinę pod ciężką i nieuleczalną chorobę. Kiedy leżałam już na stole operacyjnym i zakładano mi maskę z narkozą na twarz, ostatnią myślą, którą posłałam, było: „Teraz oddaję wszystko w Wasze ręce”. Odpuściłam. Poddałam się. Mimo, że lekarze z góry założyli najgorsze (w moim przypadku – stomię wydalniczą), okazało się, że udało się jej uniknąć. Po operacji bardzo szybko dochodziłam do siebie, a rany leczyły się jak na przysłowiowym psie. Odpuściłam. 

I Wam też to radzę. Co ma się stać i tak się stanie i tylko od nas zależy, jak podejdziemy do kłopotów. Czy uczynimy z nich dramat życiowy, czy je „rozpuścimy”: teraz są, ale w końcu miną. Nie oznacza to jednak, że namawiam do bezwarunkowej kapitulacji, cierpienia. Godzimy się jedynie, że taki stan ma miejsce tu i teraz. Nie oznacza to wszakże, że nic z tym nie robimy. Wręcz przeciwnie, po pogodzeniu się z faktem, iż jakaś niekorzystna sytuacja ma miejsce w danej chwili, zaczynamy robić wszystko, by zmienić ten negatywny stan rzeczy. Jest to działanie pozytywne. Przykład: tracisz pracę. Twój umysł zaraz podsuwa ci wszelkie możliwe lęki braku środków do życia, okraszone dodatkowo poczuciem krzywdy i atakiem na samoocenę. Popadasz więc w frustrację, obwiniasz cały świat, ale tak naprawdę atakujesz samego siebie, bowiem „cały świat” ma w głębokim poważaniu to, że masz problem. Te wszystkie emocje mają działanie negatywne. Złość i frustracja prowadzą do nerwicy i depresji. Co innego, gdy godzimy się z zaistniałą sytuacją. Poddajemy się: tak, dziś nie mam pracy. Chcę mieć pracę. Potrzebuję jej, by mieć środki do życia. Zaczynam więc działać: szukać nowej pracy. A może jest to moment na rozpoczęcie czegoś nowego? Mogę się przekwalifikować, zacząć robić to, co do tej pory było moim hobby. Koniec końców, czy utrata pracy była czymś złym, czy wręcz przeciwnie? 

Większość przeszkód nie zależy od nas, za to większość lęków, produkujemy sami. Media lubujące się przekazywaniu złych informacji, lęki płynące od ludzi z naszego otoczenia, dodatkowo napędzają spiralę strachu. Zastanów się teraz, ile twoich lęków przerodziło się w realne kłopoty. Pewnie niewiele. A gdyby podejść do tych sztucznie wykreowanych scenariuszy jak do iluzji? Jaki sens ma walka z iluzją? Iluzja jest tworem sztucznym, więc czy jest sens się nią przejmować?

Myślę, że warto wziąć sobie przekaz tej książki do serca (nie umysłu). Na świecie jest wystarczająco dużo zła i problemów, nie stwarzajmy ich sobie sami. Nasze życie może nie zrobi się zaraz lżejsze, ale na pewno spokojniejsze.