Smutny był król. Siedział sam w mrocznej komnacie przy dogasającym w kominku ogniu. Czemu się smucił? Czuł się nierozumiany, nierozumiany przez swoich poddanych. A chciał dla nich dobrze. Wszystko, co robił było z myślą o nich, a oni tego nie doceniali. Marudzą, że karczuje lasy, ale przecież będą mieli więcej miejsca na pola i łąki, podczas gdy on tych drzew potrzebuje na nowe warownie i siedziby. Poddanych trzeba bronić. Trzeba ich też godnie reprezentować, stąd siedziby muszą być okazałe. Samo się nie zrobi, więc do ich budowy zatrudnia poddanych. Wtedy oni psioczą, że nie płaci, że nie mają czasu na pracę w polu. Ale, ile można w tym polu robić?! Sieje się, a potem zbiera, a rośnie przecież samo. Nie siedzą chyba i nie pilnują, jak rośnie. Co więc taki chłop cały dzień robi? Pije, a w przerwach bije żonę. A to wszystko z nudów i gnuśności. Trzeba im dawać zajęcie. Dobrze, że chociaż taki chłop dzieci robi. Dzieci dobra rzecz: więcej poddanych do pracy i armii. Da im zajęcie, jak podrosną, ale na to potrzeba funduszy. Wojsko potrzebna rzecz, zwłaszcza przyboczna gwardia, bo przeciwnicy ciągle zamachy kombinują. To droga sprawa. Do tego: wyposażenie nowych siedzib, wyprawianie uczt, turniejów i igrzysk dla pospólstwa, opłacanie informatorów i szeryfów, którzy porządku pilnują. Na to wszystko potrzeba przecież podatków, a skąd je ma brać? Przecież robi to dla tych niewdzięczników. Broni ich, pilnuje, daje zajęcie. Ktoś musi za to płacić, a poddani wykręcają się od podatków jak mogą. Musi więc ich motywować, co pewien czas jakąś wieś spalić dla przykładu. Niestety nie może dobrać się do dóbr kościelnych, ani ich opodatkować, bo zaraz papież ekskomuniką obrzuci.
By być wielbionym, urządza imprezy dla tego niewdzięcznego motłochu, nad którym panuje. Jednak to dużo kosztuje. Zamienił więc uczty na publiczne egzekucje. Zawsze to taniej wychodzi, zainteresowanie duże i daje możliwość fluktuacji więźniów, zwłaszcza, że lochy ciągle przepełnione kłusownikami, wichrzycielami i zdrajcami.
Co za niewdzięczność!
Rozkasłał się król. Gorycz mu usta powlekła.
A rycerstwo? Co za pazerność! Chcą ciągle nowych ziem i tytułów. Już u siebie nie ma ziem do rozdawania. Musi brać zza granicy, a to najeżdżać trzeba, bo po dobroci oddawać nie chcą, a na najeżdżanie znowu wojska potrzeba, no i dowódców. A skąd brać dobrych dowódców, kiedy dookoła same tępaki? Musiał zrobić generałem syna siostry, bo już strasznie marudziła. To straszny nieudacznik. Do tego za chłopakami się ogląda, aż strach go na czele kilku setek dorodnych młodzików wysyłać, żeby wstydu nie narobił. A na wojskowości tak się zna, że jak słyszy: „spocznij!”, zaraz kładzie się do łóżka. Wysłał go ostatnio z silną armią do sąsiedniego królestwa. Ten wytracił całe wojsko i z całej wyprawy przywiózł mu jeno błazna. Na co mu błazen?! Potrzebuje jeńców do roboty, ziemi na opłacanie wierności lordów i rycerstwa oraz większej ilości poddanych do płacenia podatków i dostarczania rekruta.
Gdyby tego było mało, doradcy dręczą go namowami, że musi pojąć za żonę jakąś księżniczkę. To niby da sojusz militarny i handlowy z jej ojcem. No, ale kiedy on kobiet nie lubi. A na pojęciu takiej księżniczki za żonę sprawa nie skończy. Następcę trzeba jeszcze spłodzić, dziedziczność tronu zapewnić. Doradcy tłumaczą mu, że bez dziedzica jest narażony na ustawiczne spiski i zamachy, a gdy go zabraknie, jego dzieło się rozpadnie. Już tam ten podstępny lord z zachodu czyha, żeby przejąć tron.
Same zmartwienia. W dodatku ogień dogasa. Zimno. Gdzie ta służba?! Czy on musi wszystko robić sam?! Czemu w ogóle jest sam? Może chociaż ten błazen przyszedłby poszydzić z niego…