Przypadek rodem z Orwell’a, czyli krótka satyra o ZUSie

O polskiej służbie zdrowia mówi się, że trzeba mieć żelazne zdrowie, by móc leczyć się przy jej pomocy. Wyczekiwanie w kolejce do lekarza to jedno, druga strona medalu, to nad wyraz rozwinięty aparat kontroli zwolnień lekarskich – sztab orzeczników ZUS. Poniższa historyjka jest przejaskrawiona, ale ci, którzy choć raz zetknęli się z tą machiną biurokratyczną, odnajdą w niej elementy bliskie swoim przeżyciom.

Zdrowie – ile cię cenić trzeba, ten tylko się dowie, kto cię stracił.

Heniek miał już tę wiedzę. Stracił 2 metry jelita cienkiego. Stara się dojść do siebie po operacji i odnaleźć w życiu z krótszym przewodem pokarmowym. Nic dziwnego, że przebywa na dłuższym zwolnieniu lekarskim. Kogoś to jednak dziwi – ZUS. ZUS czuje się zdziwiony, a wręcz oburzony, czemu Heniek  nie pracuje w pocie czoła i nie odprowadza składek, tylko siedzi na jego ZUSu utrzymaniu. Trwa już to miesiąc. Ile można na zwolnieniu się wylegiwać?! Miesiąc ZUS przetrzymał, darował, ale gdy wpłynęło zwolnienie na kolejny miesiąc, zrobił się podejrzliwy. 

Heniek dostał wezwanie. Ma się stawić na kontrolę u lekarza orzecznika w pokoju 144 dnia tego i tego o godz. 8 rano. Za przejazd najtańszym środkiem komunikacji koszty zostaną mu zwrócone. Na najtańszy środek komunikacji Heniek nie miał zdrowia, bowiem musiałby jechać autobusem, metrem, a na koniec przesiadać się w tramwaj. To, przy świeżo zdjętych szwach i bólach pooperacyjnych, było mało komfortowe. Dodatkowej trudności nastarczał problem krótszego przewodu pokarmowego – krótszy przewód, krótsze trawienie i szybsze wydalanie. Ogólnie po zjedzeniu czegokolwiek i przejściu paru kroków, Heniek rączym sprintem musiał zmierzać do klozetu. W sprintach był już tak wyspecjalizowany, że mógł się mierzyć z samym Usain’em Boltem. TEGO DNIA, by dotrzeć na drugi koniec miasta, Heniek postanawia nie jeść, bo jak zje i zacznie się przemieszczać, trzeba będzie szybko szukać miejsca ulgi. Wstaje o 5 rano, żeby mieć zapas czasu na nieprzewidziane okoliczności, np. gdyby żołądek nie chciał się zastosować do pory wydalania. Bierze taksówkę i rusza w podróż na drugi koniec miasta. Boli go brzuch i czuje niebezpieczne poruszenie w trzewiach. Wysiadłszy z taksówki, wlecze się powoli w kierunku budynku ZUS. Nagle pod wejście zajeżdża z piskiem opon karetka. Drzwiczki się otwierają i ze środka wypada grupka paralityków o kulach,  z nogami i rękami w gipsie. Jeden cały zabandażowany (niczym mumia) jedzie na noszach. Heniek postanawia ich wyprzedzić, żeby mu miejsca w kolejce nie zajęli. Przyspiesza kroku. Jest to ryzykowne posunięcie, bowiem jego jelita nie lubią zbytniej aktywności ruchowej. Heniek jest pierwszy w środku, ale czuje niebezpieczny skurcz trzewi. Naiwnie myśli, że kontrolerzy zdrowia zasiadają w swych gabinetach na parterze, ale okazuje się to mrzonką. W informacji dowiaduje się, że gabinety orzeczników są na drugim piętrze. Rusza do windy, ze zgrozą orientując się, że ekipa paralityków jest już w środku i zmierza w tym samym kierunku. Niepomny na ostrzeżenia wysyłane przez jelita, przyspiesza kroku. Staje przed windą. Naciska guzik przywołujący urządzenie. Paralitycy są coraz bliżej. Nerwowo naciska guzik. Paralitycy go oblegają, a windy ciągle nie ma. Patrzy na zegarek. Ma jeszcze 10 minut. Skurcz. Wytrzymuje, choć na czoło występują mu kropelki potu. Spokojnie. Przyjedzie winda i zaraz będzie pod gabinetem. Ale winda nie przyjeżdża. Paralitycy pomrukują coś do siebie nerwowo. Heniek rozgląda się bezradnie. Jego wzrok pada na panią sprzątaczkę, która w pobliżu, w sposób mało zaangażowany, wyciera podłogę mopem. 

- Przepraszam panią, czy ta winda aby nie jest zepsuta? – pyta.

Paralitycy milkną. Czekają w skupieniu na odpowiedź.

- Ano zepsuta – odpowiada sprzątaczka, nawet nie podnosząc na nich wzroku. – Odkąd tu pracuję, ona jest zepsuta. Będzie to już ze trzy lata.

We wszystkich zebranych przy windzie jakby piorun strzelił. Zaczynają się ruszać i rozglądać nerwowo, szukając schodów.

- Przepraszam panią, bo widzę, że pani jest dobrze poinformowana, a gdzie tu są schody?

- A, o, na końcu korytarza, ale one prowadzą tylko na pierwsze piętro. Potem musi pan iść korytarzem w lewo, potem jeszcze raz w lewo i prawo. Tam będą kolejne schody.

- Bardzo dziękuję – to mówiąc Heniek włącza tryb Roberta Korzeniowskiego. Za nim, niczym stado zombie, rusza zgraja paralityków. 

Heniek czuje, że mimo ułomności depczą mu po piętach. Włącza tryb Bolta. Zwłaszcza, że na zegarku trzy minuty do ósmej. To nie jest zwykły bieg, to bieg z przeszkodami. W drodze do schodów musi mijać slalomem wózki inwalidzkie i połamańców na kulach. Z każdym metrem  nabiera wprawy. Paralitycy zostają w tyle. Dopada w końcu schodów. Wspina się na górę. Znowu pojawia się skurcz. Heniek go ignoruje. Nie ma czasu. Nie ma czasu! Pierwsze piętro. Lewo. Znowu lewo. Skurcz. Tym razem musi się zatrzymać. Jest już mokry od potu. Mija drzwi łazienki, patrząc na nie tęsknie, ale się nie poddaje. Są już dwie minuty po czasie. W końcu dopada do kolejnych schodów. Z trudem wdrapuje się na piętro drugie. Kieruje się do korytarza, patrząc na numery tabliczek na drzwiach. Korytarz ciągnie się w nieskończoność. Gdy wydaje się, że koniec pojawia się na horyzoncie, okazuje się, że jest to przejście do kolejnego korytarza, a potem kolejnego. Dziesięć minut spóźnienia. W końcu zziajany Heniek dopada drzwi z numerem 144. Niemal płacze ze szczęścia. Wzrok mu się mąci z wyczerpania, ale dostrzega małą karteczkę na drzwiach. Czyta: „Petenci skierowani do pokoju 144, mają udać się do pokoju 133”.  Heniek wydaje z siebie głuchy jęk i nie tylko. Po korytarzu roznosi się nieprzyjemna woń. Dobrze, że jest pusto. Heniek rusza na poszukiwania pokoju 133. Po przejściu kilku korytarzy i wpadnięciu po drodze na grupę paralityków, która posuwa się do przodu z mozołem, Heniek w końcu odnajduje pokój 133. W pomieszczeniu panuje ożywiona atmosfera. Pracujące tam panie wymieniają się poweekendowymi wrażeniami. Heniek grzecznie czeka, aż będą łaskawe przerwać konwersację. Gdy ma szansę się odezwać, mówi, że skierowano go tutaj z pokoju 144. Najbliżej siedząca pani, niezadowolona, że przerwał jej opowieść o tym, jakie buty mierzyła dnia poprzedniego, zamiast udzielić odpowiedzi, burkliwie pyta go o PESEL. Skonsternowany Heniek szuka dowodu osobistego i odczytuje numer swojej identyfikacji. Pani stuka coś w komputer, po czym oznajmia, że musi udać się do pokoju 122. Modląc się w duchu, by było to miejsce docelowe, Heniek rusza na poszukiwanie wskazanego miejsca. Po drodze zderza się z grupą paralityków, która zmierza do pokoju 133. W końcu, po przebrnięciu dwóch korytarzy, odnajduje pokój 122.  Nieśmiało puka do drzwi. Odpowiada mu cisza. Odczekuje. Znowu puka i znowu nic. W końcu naciska klamkę i otwiera drzwi. W środku, w dużym pomieszczeniu, za biurkiem siedzi osobnik w białym kitlu i spokojnie konsumuje kanapkę.

- Czy mogę wejść? – pyta Heniek.

- A czy ja powiedziałem, że można wejść? – odpowiedna pytaniem na pytanie orzecznik.

- Nie, nic pan nie powiedział.

- To, co się pan tu pcha? Proszę czekać, aż wywołam. Zajęty jestem. Trzeba było się nie spóźniać. Brak szacunku dla Urzędu. 

Heniek się wycofał. Usiadł ciężko na ławce na korytarzu. Już niemal przysypiał, gdy drzwi się w końcu otworzyły. Heniek ciężko się podniósł i ruszył do pokoju numer 122.

- Dowód osobisty i dokumentacja medyczna – beznamiętnie mówi orzecznik, po czym ziewa okropnie.

Heniek wyciąga dowód, wypis ze szpitala i badania. Lekarz nawet na nie nie patrzy.

- No, to co panu dolega?

- Operację miałem.

- O, doprawdy? A nie wygląda pan – ziewnięcie.

- A jak wygląda ktoś po operacji?

- … bladziej i chudziej… – tyle Heniek zrozumiał, bo wypowiedź miała miejsce w trakcie ziewania.

- Bo ja dbam o siebie. Staram się dużo spać, wypoczywać, dobrze i regularnie odżywiać.

- Znaczy, byczy się pan.

- Dochodzę do siebie.

- A nie może pan dochodzić do siebie w pracy?

- W pracy dużo noszenia mam, bo magazynierem jestem, a to po operacji nie wskazane.

- A co tam panu zoperowali?

- No… zgodnie z wypisem ze szpitala, który leży przed panem, wycięto kawałek jelita, bo przewężenia były i wrzody…

- Proszę o precyzyjne odpowiedzi - ile dokładnie wycieli?

- Dwa metry.

-No, to masz pan jeszcze ze trzy. To więcej niż połowa. Spokojnie funkcjonować można.

Lekarz zaczyna w końcu przeglądać dokumenty Heńka.

- Badania ma pan dobre – zauważa.

- Bo to, co było złe wycięto.

- No, to znaczy, że pan nadaje się do pracy.

- A zagrożenie przepukliną?

- Fakt, musi pan uważać w pracy i nie nosić ciężkich rzeczy.

Heniek czuje, że zaczyna ogarniać go rozpacz.

- Pan się rozbiera, osłucham pana – stwierdza beznamiętnie lekarz.

- Ale, kiedy ja miałem operację brzucha, z płucami u mnie w porządku.

- Chce pan ze mną dyskutować?

- Nie, bynajmniej.

Orzecznik Heńka osłuchał, zajrzał do gardła i do ucha.

W końcu znękany petent usiadł, oczekując na wyrok.

- Uznaję panu te zwolnienie, ale żeby było mi to ostatni raz – usłyszał w końcu werdykt i myślał, że się rozpłacze ze szczęścia.

 

Dedykuję wszystkim ciężko chorym zmagającym się z systemem.