SATYRA - epizod 1

 Pierwszy dzień pracy

  Wacław Dobrozmiański – od godziny - prezes Dobrozmiański kieruje się, za Przewodniczącym Rady Nadzorczej, do gabinetu, który od tej pory będzie zajmować. Po drodze mija sekretariat i elegancką kobietę, która zostaje mu przedstawiona. Nie zapamiętuje jednak jej imienia i nazwiska. Jest ciągle ogłuszony. Czuje, że pocą mu się ręce. Tętno niebezpiecznie wysokie. Jest po czterdziestce i ma nadwagę. Jest w grupie ryzyka zawałowego. Po co mu była ta robota? No tak, kredyty spłacać trzeba. Poza tym kumple oniemieli, jak się dowiedzieli, że on teraz prezesem będzie, że kilkoma tysiącami ludzi będzie rządził… wróć, nie „rządził” - zarządzał – tak się mówi biznesowo, a on teraz jest wielki biznesmen. Spogląda na chudego osobnika o szczurzej twarzy i szarych przymrużonych oczach schowanych za okularami, który robi zapraszający ruch ręką. Powiedzieli, że mam go na razie słuchać. Zadziera nosa, bo jego brat został ministrem. Co on mówi?

- Panie Wacławie, pański gabinet. Niech pan spojrzy, widok z okna zacny, piękna panorama miasta się roztacza. Jest czym zająć oczy, kiedy cni się w biurze.

- A gdzie mój poprzednik?

- A… szybciutko kazaliśmy spakować i ochrona po cichutku wyprowadziła.

- A jakiś spraw do przekazania nie miał?

- Coś marudził na ten temat, ale kto by tego słuchał. To oczywiste, że wszystko do tej pory było źle. Po co słuchać tych wszystkich żalów. Zamiast tego weźmie się audyt.

- Audyt?

- Doradcę. Niech wykaże, że było źle, żeby akcjonariusze się nie czepiali, że prezes wyrzucony, kiedy wyniki dobre. Potem weźmie się drugiego doradcę, żeby doradził, co teraz robić, żeby było  inaczej niż do tej pory, no… i rezultaty się poprawiły. Będzie dobrze, panie prezesie. Tym czasem proszę oczy widokiem z okna nacieszyć, w gabinecie się rozgościć. Jak coś się nie podoba po  poprzedniku, to remoncik można zarządzić. Firma jest bogata.

  Przewodniczący Rady Nadzorczej wychodzi. Po kilku minutach spędzonych na zabawie fotelem na kółkach, nowy prezes chce wykonać telefon. Bierze do ręki nowego, służbowego Iphona. Ogląda go ze wszystkich stron. Naciska jedyny znajdujący się na aparacie guzik. Pojawiają się prośba o hasło. Wciska 1234, ale telefon się nie uruchamia. A Jobs mówił, że to takie proste. Rzuca Iphona na biurko. Podnosi słuchawkę aparatu stacjonarnego. Wystukuje numer, ale nie uzyskuje żadnego połączenia. W słuchawce panuje niczym nie zmącona cisza. Prezes przypomina sobie o nobliwej pani, która siedzi w sąsiednim pokoju – sekretarka. Niech pomoże. Od tego w końcu jest. Trzeba ją tylko przywołać. Wciska poszczególne guziki w aparacie telefonicznym, ale nic nie działa. W końcu bierze porzuconego Iphona i biegnie do drzwi. Z impetem wpada do sąsiedniego pomieszczenia. Elegancka kobieta, właśnie pisząca coś na komputerze z prędkością karabinu maszynowego, odrywa wzrok od monitora i spogląda na przybyłego wyczekująco.

- Pani… sekretarko – prezes się zająknął pod wpływem jej badawczego spojrzenia znad okularów. – Chcę zadzwonić do Franka. Pani zrobi tak, żeby połączyło – po czym położył zaskoczonej     kobiecie na biurku swego Iphona.

   W kolejnym odcinku prezes dzieli się z przyjacielem wrażeniami z nowego miejsca pracy.