SATYRA - epizod 37

Spotkanie wyższej kadry cz 2.

    Jacek Szewczyk miał ochotę zabić się własną pięścią. Prelekcje były tak nudne, że wypite trzy filiżanki kawy nie były w stanie utrzymać jego oczu otwartych. Przyniosły jedynie efekt parcia na pęcherz, podczas gdy wyjście z sali w trakcie wystąpień było zabronione. Rozejrzał się dookoła. Wszyscy wyglądali podobnie do niego. Z trudem podpierali głowy i na siłę zaciskali szczęki, by nie ziewać. Dyrektor Kadr był już na etapie prowadzenia samodzielnych rozgrywek w kółko i krzyżyk. Dyrektor Kontroli Finansowej rozwijał swe zdolności artystyczne, co w przypadku umysłu ścisłego, którym niewątpliwie był, oznaczało malowanie w notatniku trójkątów i kwadratów różniących się wielkością oraz tym, czy były zamalowane, czy nie. Dyrektor od produktów wykazał się dużą brawurą. Udawał, że pilnie notuje, podczas gdy pod kartkami miał schowaną komórkę i oglądał niemy film. Niemy, bo słuchawki w uszach mogły zdradzić jego brak zainteresowania wyniosłymi mowami. Szewczyk nie chciał nawet sobie wyobrażać, co przeżywają ludzie z pierwszych rzędów. Chociaż tam siedziały największe lizusy, skupiające się na zaangażowanym wyrazie twarzy i biciu brawa w każdej nadarzającej się do tego chwili.

    Wystąpienie prezesa jakoś przetrwał – głównie dlatego, że często trzeba było okazywać entuzjazm. Poza tym nagromadzenie w mowie szefa zarządu głupot i frazesów podniosło mu ciśnienie. Wreszcie, kiedy usłyszał, że jako sprzedaż musi zarobić tyle, żeby starczyło na odbudowę dużej ruiny w jakimś Zapyziałkowie Durnym, miał ochotę zerwać się z miejsca i zacząć walić swoim krzesłem o podłogę niczym Jimi Hendrix gitarą podczas koncertu. Ale w końcu czym się martwi? Pół dnia wpajano mu, że firma świetnie prosperuje, a każda osoba na globie pragnie ich produktów. Skoro wszyscy tak ich pragną, sprzedaż to jedynie formalność. Znając życie, Misiak idąc za wykreowaną przez siebie fatamorganą dobrych wyników, zaraz wykombinuje, żeby zredukować kolejne etaty w biurze Szewczyka. Jacek utrzymał stanowisko jedynie dlatego, że jego przełożony - Czerski zaszantażował całe to towarzystwo, że odejdzie z zarządu. Bardzo ucieszyło to Dobrozmiańskiego, ale Radę Nadzorczą już mniej. 

    Mimo tych ponurych myśli towarzyszących wystąpieniom, prelegenci wychodzili ze skóry, by Jacek Szewczyk oraz inni dyrektorzy siedzący na sali mogli się dowartościować. Usłyszeli, że są najlepsi, bo pracują w tak fantastycznej organizacji, są najlepszymi z najlepszych, bo biorą udział w tym wzniosłym wydarzeniu. Szewczyk miał nadzieję, że tracąc tyle czasu, który mógłby poświęcić np. na zbieranie kasy na remont ruiny, dowie się chociaż, jaką strategię wykończenia tej firmy wymyślił Misiak. Dowiedział się tyle, że strategia (w ramach innowacyjności) będzie tworzona spontanicznie.  Plany są do kitu, bo potem ktoś zaczyna porównywać z nimi wyniki. To tylko strata czasu, zbędna biurokracja. Trzeba działać, a nie wypełniać tabelki. Słuchając przemówień, Szewczyk nabierał przekonania, że tej ekipie uda się w końcu wykończyć firmę „X”. Tymczasem stłumił ziewnięcie.

W kolejnym odcinku – kontynuacja wątku część mniej oficjalna.