SATYRA - epizod 42

Biurowy Armagedon.

     Joanna była mocno wystraszona, pozostawiając Mariolkę samą na posterunku. Niestety, musiała iść na posiedzenie zarządu w charakterze protokolantki. Mariolka została więc sama w sekretariacie prezesa z przykazaniem, by nic nie narozrabiała. Dostała proste zadanie. Miała skserować dokumentację na spotkanie u Dobrozmiańskiego, planowane po zarządzie, w pięciu egzemplarzach. Korzystając z nieobecności surowej koleżanki, Mariolka wymknęła się na pobliski bazarek, w celu zakupienia czegoś do jedzenia. Jej uwagę przykuła kiszona kapusta. Ostatnio strasznie za nią chodziła. Gdy okazało się, że można kupić już gotowy bigosik domowej roboty, nie wahała się ani chwili. Dokupiła sobie jeszcze zsiadłe mleko do szczęścia, bo też za nią chodziło i usatysfakcjonowana powróciła do biura. Korzystając z nieobecności przełożonych, postanowiła skorzystać z kuchenki mikrofalowej, żeby podgrzać sobie bigosik. Zawsze na ciepło smaczniejszy. Nastawiła kuchenkę i w oczekiwaniu na posiłek, zajęła się zleconym zadaniem. Uruchomiła maszynę kserującą. Zaprogramowała na kopiowanie w kilku egzemplarzach i wróciła do kuchni. Wyjęła z mikrofalówki bigos, który parował, wydzielając aromatyczne wonie. Zasiadła za biurkiem i pałaszowała ze smakiem obiad, podczas gdy ksero kopiowało dokumentację. 

„Tak, to można pracować” – pomyślała z satysfakcją, popijając posiłek zsiadłym mlekiem.

Zaniosła naczynia do kuchenki i włożyła do zmywarki. Usłyszała piknięcie telefonu, sygnalizujące nadejście smsa. Wyszła z kuchenki, by przeczytać wiadomość. Ksero cały czas wypluwało z siebie kartki.

„Przygotuj 5 kaw, proszę i postaraj się nie zalać przy tym całej kuchenki, bo zaraz do prezesa przychodzą ważni goście na spotkanie :)” – pisała Joanna.

Mariolka wzruszyła ramionami. Raz się jej zdarzyło, bo sprzętu nie znała, a ta będzie to latami wypominać. Ciekawe, jak sama zaczynała. Zarozumiała baba. Jej kumpela Elka, mówiła, że takie korporacyjne suki, co się trzymają kurczowo stołków, strasznie się boją, że świeża krew je wygryzie i postrzega Mariolkę jako rywalkę do względów prezesa. Elka ma doświadczenie, bo już od dwóch lat sprząta u takich prezesów, jak Dobrozmiański i sporo się przez ten czas naoglądała. Tak sobie dumając Mariolka wróciła do kuchni, nie zwracając uwagi, że ksero cały czas wypluwa z siebie kartki.

       Joanna, nie ufając możliwościom koleżanki, wymknęła się cichaczem, zaraz po zamknięciu posiedzenia. Po drodze do sekretariatu prezesa, zastanawiała się, jak ma sporządzić protokół z tej miałkiej, pozbawionej decyzji, dyskusji. Gdy stanęła w progu sekretariatu, z miejsca zapomniała o protokole. Ksero pracowało. Mariolka stukała filiżankami w kuchni. Ekspres gulgotał. Niby wszystko w porządku, ale… ten zapach. Ten smród okropny! 

„O Boże, czy tu coś zdechło?” – przeleciało przez głowę Joannie.

Z miejsca włączyła się panika. 

- Mariolka! Mariolka!! – zaczęła krzyczeć.

Zza drzwi kuchni wyjrzała twarz koleżanki wyrażająca zdziwienie.

- Co się stało? Ma być sześć kaw zamiast pięciu? Nie panikuj, zaraz dorobię.

- C-co? Nie… Mariolka, co tu tak capi?

- Capi? Coś tu capi? Nie czuję. Przewrażliwiona jesteś.

- Przewrażliwiona?! Tu tak śmierdzi, jakby ktoś zdjął trampki po latach nie mycia nóg!

- O, fajnie powiedziane! Muszę ten tekst sprzedać Elce.

- Na razie, to otwórz okna. Rany Boskie, prezes i jego goście zaraz tu będą!

- Dobra, już dobra, nie nerwuj się tak – mruknęła Mariolka i pomaszerowała do okna.

W tym momencie Joanna postanowiła zainteresować się ciągle pracującym kserem.

- Na ile kopii nastawiłaś? – zdążyła zapytać, gdy nagle podmuch przeciągu spowodował, że kserujące się karki poszybowały, rozpierzchając się po całym sekretariacie.

W progu stanął Dobrozmiański z towarzyszącymi mu nadętymi panami w garniturach. Ich oczom ukazał się istny Armagedon. W pokoju było aż biało od latającego papieru. Jego profesjonalna sekretarka - Joanna próbowała łapać w locie kartki. Pracujące cały czas ksero ciągle dostarczało nowe latawce. Jego mniej profesjonalna sekretarka -Mariolka stała przyglądając się całemu widowisku cielęcym wzrokiem. Cały pokój wypełniał zaś dojmujący smród spoconego ciała niemytego od wieków. 

- Zamknij to okno! – wrzeszczała Joanna do Mariolki, niepomna wejścia przełożonego.

- Oj, tobie to dogodzić nie można. Najpierw otwórz, potem zamknij – marudziła tamta, wykonując polecenie koleżanki.

Dobrozmiański wycofał się rakiem, wypychając gości z sekretariatu.

- Drodzy państwo, pewnie jesteście głodni, zapraszam na lunch. Poobradujemy sobie później.

Gdy kartki przestały fruwać nad jej głową, Joanna dotarła do ksero. Nacisnęła guzik „off” i w sekretariacie zapadła cisza.

- Mariolka, na ile kopi nastawiłaś kserowanie?

- No, na 5, jak kazałaś.

Joanna spojrzała na wyświetlacz maszyny: „500 kopii, do skserowania pozostało jeszcze 299”.

- Mariolka!

Odpowiedziało jej głośne gulgotanie z trzewi koleżanki.

- Ups, muszę do kibelka – Mariolka lekko się przygarbiła i truchcikiem ruszyła w kierunku toalety.

- Boże, myślałam, że to „dobra zmiana” mnie wykończy, a padnę na posterunku przez jedną Mariolkę – jęknęła Joanna, zabierając się do sprzątania.

W kolejnym odcinku nadzorowanie spółek według Romana Misiaka.