SATYRA: Kariera zawodowa nie jedno ma imię.

Kariera zawodowa nie jedno ma imię.

(tylko dla dorosłych)

 

     Iza miała 35 lat i kiedy już cieszyła się, że życie zaczyna się układać, straciła pracę. Była wykwalifikowaną księgową z 10-letnim stażem. Myślała, że znalezienie nowej posady, nie przysporzy jej dużych kłopotów. Po pół roku poszukiwań straciła optymizm, po kolejnych sześciu miesiącach zaczęła podejmować coraz bardziej desperackie próby zatrudnienia się gdziekolwiek, gdzie zarobki będą choć trochę wyższe niż minimalna krajowa. 

    Iza siedziała smętnie w kuchni nad kubkiem kawy wpatrując się w ekran komputera, na którym wyświetlały się kolejne ociekające entuzjazmem oferty pracy. Przejrzała oferty z zakresu jej doświadczenia zawodowego. Nic nowego. W końcu jej wzrok padł na zakładkę „pozostałe”. Kliknęła i już podczas lektury pierwszej z ofert, oczy otworzyły jej się ze zdziwienia: „Ciągle brak Ci do pierwszego. Chcesz dorobić po godzinach, nie wychodząc z domu. Oferujemy taką pracę. Nie wymagamy CV, ani wysokich kwalifikacji, wystarczy miły głos i duża doza kreatywności; znajomość języków obcych mile widziana. Zarobki godziwe.”. Jak nic ogłoszenie jakiejś infolinii. Iza nie miała nic do stracenia. Kreatywna była. Biegle władała angielskim i francuskim. Nie wiedziała jedynie, jak rozumieć wymagania co do głosu, ale postanowiła się tym nie przejmować. Wysłała zgłoszenie.

   Mijał już piąty miesiąc, odkąd Iza podjęła pracę w branży usług towarzyskich - potocznie zwanej „sex na telefon”. Początkowo czuła się zażenowana. Rozpoczynając pracę, otrzymała broszurkę, jak ma rozmawiać z klientem, jakich zwrotów i określeń używać, żeby zadzwonił ponownie. Poza słowami, trzeba było też używać bogatej gamy dźwięków. 

   Pracowała w domu, zaopatrzona w profesjonalny zestaw słuchawkowy, podobny jak u pracowników call centre. Była zatem mobilna. Pracowała 5 godzin dziennie. Zarobki były dobre, więc początkowe zażenowanie z czasem ustąpiło miejsca zawodowej rutynie. Mimo, że w życiu nie sądziła, iż po świecie wędruje tylu zboczeńców i degeneratów, z czasem zaczęło być jej wszystko jedno z kim rozmawia. Profesjonalnie trzymała się broszurki. I tak: gotując obiad ze szczegółami omawiała zagadnienie jak skrobie marchewkę i o tym, że czynność ta stanowi niemal sens jej życia. Siedząc w dresie, na kanapie przed telewizorem opowiadała, jak to przechadza się w koronkowych gatkach lub ubrana w rzemyczki. Z przydechem snuła rozważania, jak jej gorąco, gdyż płonie w niej żar namiętności, podczas gdy powstrzymywała szczękanie zębami, bo przyszło ochłodzenie, a centralnego ogrzewania jeszcze nie włączyli. Oczywiście najpopularniejsze były opowieści spod prysznica. Klient czasami żądał, by do opowieści dołączała szum wody. Raz się pomyliła i zamiast rozkręcić kurki w umywalce, nacisnęła na spłuczkę ubikacji. Klient był wniebowzięty. Musiała tę czynność powtórzyć mu pięciokrotnie.

   Pewnego dnia traf chciał, iż pies Izy, w chwili aktywności zawodowej swojej pani, zaczął mieć problemy natury gastrycznej. Aby nie prać wykładzin, Iza uzbrojona w zestaw słuchawkowy, pomknęła ze swoim pupilem na spacer. Miała pecha, w czasie, gdy piesek dawał ulgę swoim jelitom, zadzwonił klient. 

- Zdzirowata Suzy, słucham cię mój słodziutki – odebrała telefon, starając się ignorować zaskoczone spojrzenie przechodzącego obok sąsiada.

- Ach Suzy, tak za tobą tęskniłem – odezwał się męski głos stałego klienta.

- To czemu tak długo nie dzwoniłeś? – pytanie było zgodne z broszurką, Izie bynajmniej rozmów z tym jegomościem nie brakowało. Jej zdaniem był zdrowo stuknięty.

- Dużo pracy miałem, wiesz przerzucanie milionów w tą i tamtą.

- Tak, to, rzeczywiście musi być ciężka praca – to stwierdzenie nie było zgodne z broszurką, ale pies Izy znowu przybrał pozę znaku zapytania, a ona ze zgrozą stwierdziła, że w kieszeni kurtki został jej ostatni woreczek na odchody.

- No, jest ciężka, dlatego potrzebuję chwili wytchnienia w twoim towarzystwie, kocie. Kocie, mów mi, w co jesteś teraz ubrana?

- Co? – Iza wyłączyła się na chwilę, zajęta zbieraniem efektu skupienia pupila. – Aaa… w lateks jestem ubrana, oczywiście.

- Obcisły?

- Jeszcze jak, aż trzeszczy przy każdym ruchu.

- Tak, tak, mów mi, mów mi.

- Jak idę, to ocieram jednym lateksowym udem o drugie… ale trzeszczy.

- O tak… dobrze. Gdzie teraz jesteś?

- Z psem na spacerze – odpowiedziała odruchowo Iza.

- O, tego jeszcze nie przerabialiśmy. Mów mi, mów mi. Co robicie?

- Pies robi kolejną kupę, a ja stoję i się na niego gapię. 

- Kupę, to wspaniale. Wysmarujesz się nią?

- Co?! Tak oczywiście, cała się w niej wymażę. Zwłaszcza, że nie mam woreczka! – Izie puściły w końcu nerwy. – I te lateksy też sobie gównem wymażę, i, i już nie będą trzeszczeć, tylko mlaskać… mlask, mlask, zboczku ty jeden!

- O, pięknie, pięknie! Ty niegrzeczna! Mów mi, mów mi