Z życia bogów. Historie na Olimpie - epizod 4

Tryton Band.

       Posejdon zajechał przed swój podwodny pałac powozem zaprzężonym w dwa hipokampy (dwunożne konie morskie). Był zły. Czuł początki migreny. Dzień był ciężki. Katastrofa tankowca i plama ropy rozlana na setkach kilometrów oceanu, a także ludzkie ścieki i śmieci. Ostatnio głównie zajmował się sprzątaniem. Wysiadł z pojazdu przekazawszy swoje koniki w ręce stajennego. Wszedł do przestronnego wnętrza swojego domostwa. Zaraz za progiem ogłuszył go hałas głośnej muzyki. Moi synowie znowu imprezują – pomyślał niechętnie, kierując się ku źródłu dźwięku.

Miał rację. W jednej z sal pałacu zastał swego syna – olbrzymiego cyklopa, walącego ludzkimi kośćmi udowymi w wielki kocioł. Akompaniowała mu grupa trytonów, próbująca wycisnąć ze swoich muszelkowych instrumentów dźwięki skocznej muzyki. Dookoła nich siedziały wesolutkie nereidy oraz siostry jego żony – okeanidy, kołysząc się w rytm nieskoordynowanych dźwięków, śmiejąc się i nucąc. Znużonemu całym dniem pracy Posejdonowi przypominało to trudny do zniesienia jazgot, przyspieszył więc kroku, żeby szybko minąć rozbawione towarzystwo.

- Tato! – zatrzymał go cyklop, przerywając walenie w kocioł.

- Słucham cię synu – Posejdon niechętnie przystanął.

- Tato, muszę prosić cię o pomoc w pewnej sprawie…

Posejdon wytężył słuch, ale w jazgocie wytwarzanym przez kapelę trytonów, trudno było coś dosłyszeć. Dodatkowo czuł, że jego ból głowy się potęguje i pragnął szybkiego ukojenia w ramionach ukochanej żony Amfitryty. Podniósł rękę na znak, by wszyscy zamilkli. Tak też się i stało. Trytony przestały grać jak nożem uciął, zamilkły też towarzyszące im panienki. Jeden tylko tryton, widać nadmiernie natchniony, kontynuował wydawanie jakiś żałosnych pisków ze swojej muszelki. Posejdon spojrzał na niego swoim zimnym wzrokiem. Dźwięk ostatniej muszelki uciął się nagle. W nastałej kompletnej ciszy, głos boga mórz i oceanów rozległ się donośnie:

- Powtórz synu, co mówiłeś.

- Tato, potrzebuję twojej pomocy, bo ten Odyseusz znowu mi dokucza…

- Synu, jesteś wielkim, mężnym cyklopem, dlaczego nie radzisz sobie z jakimś małym człowieczkiem?! – oburzył się Posejdon.

- Bo akurat ten człowieczek jest bardzo cwany i dodatkowo pomaga mu twoja bratanica Atena. Ostatnio Odyseusz zamknął mnie w mojej pieczarze i nie mogłem wyjść dwa dni, a byłem taki głody…

- Dobrze, ześlę go na wyspę Ogygię, do Kalipso.

- I to ma być kara?! Kalipso jest jedną z najpiękniejszych boginek i, znając życie, zaraz się w nim zakocha, bo od lat siedzi na tej wyspie całkiem sama!

- Synu, nie rozumiesz. Karą będzie jego uwięzienie na Ogygii, podczas gdy jego największym marzeniem jest powrót na Itakę do domu, do żony Penelopy.

- Do żony?! Pewnie już starej i zużytej przez tych wszystkich adoratorów, którzy koczują w jego pałacu. Ja bym wybrał Kalipso…

- Nie rozumiesz ludzi.

- Fakt, żadna dwuoka kobieta nie chce nawet na mnie spojrzeć.

- Bo są płytkie, i interesuje je tylko miła powierzchowność. Nie dostrzegają, ile masz przymiotów ducha.

- To prawda – zaćwierkały nereidy.

- Widzisz, chłopcze, im się podobasz, a mają po dwoje oczu – pocieszył Posejdon.

- Dlatego założyłem kapelę. Na to dziewczyny zawsze lecą.

- Wspaniale. Na dowód, jak to doceniam, każę wybudować dla ciebie i twojej kapeli oszałamiającą muszlę koncertową. Dom mój jest za mało odpowiedni dla tak wspaniałej muzyki.

- Super! Ale póki nie ma tej muszli, będziemy tutaj koncertować. 

- Nie, synu… proszę. Tata wraca zmęczony z pracy i chciałby trochę spokoju. 

- Ale, ja muszę ćwiczyć, mój talent wymaga pielęgnacji.

- Synku, muszla będzie gotowa za dwa dni. Tyle wytrzymasz. Na pociechę, na Odyseusza naślę syreny…

- O, cool! Z syrenami nie wygra, omamią go śpiewem, a potem zeżrą kawałek po kawałeczku. Ale przed syrenami każ mu jeszcze złapać Proteusza. Chciałbym, żeby mi powróżył, a skubańca trudno pochwycić. Ciągle zmienia kształty. Ostatnio prawie już go miałem. Wytrzymałem, kiedy zamienił się w lwa i słonia, a nawet mamusię… Jednak w końcu przechytrzył mnie, przemieniając się w wychodek nie opróżniany chyba od setek lat. Wtedy go puściłem.

- Dobrze, synku, zrobię wszystko, bylebyś wyniósł się z tym hałasem… przepraszam… muzyką, z mojego domu.