ZWYCZAJNI NIEZWYCZAJNI – opowieść 16

Opale – ku pamięci

 

      Minął rok i straciłam drugiego konia. Tym razem strata była jeszcze boleśniejsza. Ona była pociechą, kiedy On odszedł. On odszedł w zaawansowanym wieku, Ona w sile wieku. Tak szybko, że nie zdążyłam się nawet z nią pożegnać.

Opale de Lambercourt. Piękna klacz rasy andaluzyjskiej, twarda, nieustępliwa babka. To ona nauczyła mnie jazdy konnej. 

Konie rasy andaluzyjskiej pierwotnie hodowane były w celach bojowych. Nie tylko służyły do wożenia szanownych rycerskich zadków, ale same brały czynny udział w walce, stając na tylnych nogach i walcząc przednimi niczym bokserzy. Dziś te umiejętności oraz ich skoczność wykorzystywane są w pokazach. Druga, mroczniejsza dziedzina, do której są hodowane, to corrida. Konie te, stając naprzeciw byka, muszą reagować w ułamku sekundy na jego ruch. Ceną nawet lekkiego zawahania są ciężkie obrażenia, a nawet śmierć. Byk nie rozróżnia konia od jeźdźca. Atakuje swoimi potężnymi rogami podbrzusze zwierzęcia. Gdy koń nie uskoczy na czas, kończy z rozprutym brzuchem lub poturbowany. Rozwścieczony byk nie zna bowiem litości. Rasa andaluzyjska należy do koni mało bojaźliwych, elastycznych w ruchach, bardzo mądrych i wyważonych psychicznie. 

Posiadając już konia, który był „rasowym nerwusem” (Folblut),  wybór drugiego padł na rasę z Półwyspu Iberyjskiego. Kolejną rzeczą była kwestia płci. Nowy koń miał być towarzyszem dla niewidzącego Dapango. Mój kochany Misiek miał zawsze sentyment do płci przeciwnej, podczas gdy z facetami wchodził w utarczki. Miała to być zatem klacz, stabilna psychicznie, która będzie w stanie zaopiekować się niewidomym starszym panem. Dziś uważam, że Opale była mi pisana. Szukaliśmy konia od jakiegoś czasu, gdy właściciel stajni, w której mieszkał Dapango znalazł ogłoszenie w gazecie, o wystawionej na sprzedaż klaczy andaluzyjskiej (co było podówczas dużą rzadkością, bo konie te były mało znane w Polsce). Jej cena była zadziwiająco niska jak na tę rasę, a koń mieszkał blisko, tj. w Warszawie. 

Gdy ją pierwszy raz zobaczyłam, cichutką, z tymi jej dużymi uszami, już wiedziałam, że żadna inna mi się nie spodoba. Jak później opowiadałam, nie ja kupiłam konia, tylko koń kupił mnie. Ćwiczebna jazda nie poszła mi najlepiej. Gdy zsiadłam i stałam obok konia rozmawiając jeszcze z właścicielem, poczułam nagle jak coś skubie mnie w rękaw. To była Opale. Odebrałam to jako nieme: „Proszę, zabierz mnie stąd”. Tak też i się stało koń przeszedł wstępne badania i już po dwóch dniach (dokładnie w dzień Świętego Walentego) został kupiony. Jak się okazało niema prośba Opale była najbardziej uzasadniona. Koń, mimo dobrych warunków, w jakich mieszkał, wyglądał na przygaszonego. Musiała też być bita, czego niechcący niemym świadkiem się stałam. Swoje poprzednie życie Opale odreagowywała dwa lata, doprowadzając w tym czasie mnie do zwątpienia i rozpaczy, a Dapango do stanów lękowych. Starszy pan otrzymał piękną „białą laskę”. Zaakceptował nową towarzyszkę od razu i pozwolił jej rządzić. Ona jednak była jeszcze zbyt młoda by być dobrym liderem, a do tego weszła jeszcze w fazę buntu. Nie docierało do niej, że jej towarzysz z łąki nie widzi. Gdy uznawała, że coś mu zagraża, pokazywała mu mimiką, że ma się przesunąć, a ona już się zajmie nadchodzącym zagrożeniem (czyli spacerującym w ich kierunku koniem). Papcio nie reagował na jej znaki, bowiem ich nie widział. Jadł sobie spokojnie trawę. Wtedy droga „opiekunka” postanawiała wywrzeć skutek siłą, kopiąc biednego niewidomego, żeby zwrócić jego uwagę. W efekcie Dapango zaczął jej się tak bać, że wychodząc z nią na łąkę lękał sięskubać trawy. Trzeba było opiekunkę i opiekowanego rozdzielić. Traf chciał, że do stajni przyjechała druga klacz andaluzyjska. Dziewczyny z miejsca przypadły sobie do gustu i stały się nierozłączne. Niestety po jakimś czasie przyjaciółka Opale została przeniesiona do innej stajni. Rozpacz mojego konia była straszna. Wtedy podjęłam decyzję, żeby jeszcze raz spróbować zgrać ją z Dapango. Tym razem zadziałało. Po dwóch latach walk i buntu, Opale stała się tą wyważoną, spokojną klaczą andaluzyjską, którąbyłaby od początku, gdyby nie interwencja ludzka w jej psychikę. Zaopiekowała się starszym towarzyszem. Mimo, że miała swoje grono znajomych, zawsze chroniła Dapango, gdy zachodziła taka potrzeba zostawiała koleżanki i przychodziła do niego, sprawdzając, czy wszystko w porządku. Ujmując sprawę po ludzku – doglądała go. Dzięki temu, że ją miałam, łatwiej było mi znieść rozstanie z Dapango, kiedy przyszedł jego czas.

Dla mnie jako jeźdźca, Opale była prawdziwym wyzwaniem. Nie mówię już, że na koniu andaluzyjskim jeździ się zupełnie inaczej (bardziej dosiadem, mniej korzystając z pomocy, co mnie akurat było bardzo na rękę). Była niesamowicie miękka w ruchach. Miałam wrażenie, że zasiadam na wygodnej kanapie. W kłusie nie odbijała nerek jak Dapango. Ale za to jej charakter… Jak ona czegoś nie chciała, to po prostu nie chciała i już. Była twarda i uparta. Nic nie dało się przewalczyć siłą. I dobrze. Wymuszała na mnie prawidłową jazdę, bo inaczej jazdy nie było. Była to dla mnie zupełna nowość, po Dapango, który odgadywał moje myśli, bez względu na to, czy wykonałam prawidłowo komendę, czy też nie. Dziś dochodzę do wniosku, że to mogła być przyczyna, dlaczego poprzedni właściciel chciał ją sprzedać. Dla niedoświadczonego jeźdźca była trudnym koniem. 

Opale była niesamowicie inteligentna. Jazda na niej, była pracą od początku do końca. Wymagałastałego wyznaczania zadań, inaczej się nudziła i chciała wracać do stajni. Było ciężko, ale tak żeśmy się dogadały, że nie chciałam jeździć już na innym koniu. Stała się prawdziwym członkiem rodziny. Wyjeżdżała z nami na wakacje, nie robiąc „cyrków” w transporcie i dobrze aklimatyzując się w nowym miejscu. Z czasem mocno się wyciszyła. Wszyscy mówili, że zazdroszczą mi tak spokojnego konia. Mimo swojego „charakterku” była łagodna i wrażliwa. Trzeba ją było tylko zrozumieć i szanować, podczas gdy poprzedni właściciel na siłę próbował ją złamać.

Czuła się dobrze. Nie chorowała. Cierpiała tylko na przypadłość koni o jasnym umaszczeniu, czyli czerniaka, ale u koni nowotwór ten przebiega o wiele łagodniej niż u ludzi. Tym większy był dla mnie szok, kiedy dostała nagłego ataku kolki, który doprowadził do skrętu i martwicy jelit. Mimo interwencji weterynaryjnej, nie udało się jej uratować. Cierpiała tak, że trzeba było podjąć decyzję o eutanazji. Byłam wtedy na drugim końcu Polski. Rzuciłam wszystko i pognałam do niej, alenie zdążyłam. Pisząc te słowa, łzy stają mi w oczach. Tak jak z odejściem Dapango się pogodziłam, bo był to jego czas, Opale odeszła za szybko i w męczarniach. 

Moja kochana, mam nadzieję, że biegasz teraz po kolorowych łąkach razem z Papciem i czekacie na mnie. Pewnego dnia do Was dołączę, a na razie staram się jak mogę, nie cierpieć tak strasznie po Waszym odejściu. Nie wiem, czy będę jeszcze kiedyś miała konia, wiem jedno – nigdy Was nie zapomnę i piszę o Was, by i inni wiedzieli, jak byliście wspaniali i mi bliscy.

 

Żegnajcie i do zobaczenia w lepszym świecie,

Wasza na zawsze. 

 

Jeśli chcesz przypomnieć sobie historię Dapango:

http://jarkiewicz.eu/articles/index/index/article/zwyczajni-niezwyczajni-opowiesc-8