ZWYCZAJNI NIEZWYCZAJNI - opowieść 1

„Grunt, to do przodu”

czas i miejsce: II wojna światowa, okupowana Warszawa

    Ulice miasta ucichły po ostatnich łapankach. Młody Zenon musiał wyjść z domu, by odwiedzić chorą ciotkę. Był wystraszony. Bał się, by nie wpaść na jakiś zabłąkany patrol. Ostatnimi dniami ilość łapanek się zwiększyła. Na ulicach miasta co jakiś czas słychać było strzały. Terror przybierał na sile. Codziennie ktoś tracił życie, nie chcąc podporządkować się okupantowi. 

   Tego dnia słońce przyjemnie grzało. Zachęcało do działania. Zanim Zenon wyszedł z bramy, rozejrzał się czujnie. Pusto. Ulicą przejechała tylko riksza, wioząc jakiegoś zamyślonego pasażera. Uspokojony, Zenon wyszedł na zalany słońcem chodnik. Szedł spokojnie, ciesząc się promieniami słonecznymi coraz mocniej przygrzewającymi. Odruchowo wystawił do nich twarz. Przymknął oczy. Gdy je otworzył, serce niemal przestało mu bić. Na wprost niego maszerował oddział niemieckiego wojska. Był jeszcze daleko. Zenon w pierwszej chwili miał odruch panicznej ucieczki. Wtedy jednak na pewno sprowokowałby żołnierzy do reakcji. Gdyby się nie zatrzymał na komendę: „halt!”, krótka seria z automatu zakończyłaby jego życie; gdyby się zatrzymał, skończyłby na Pawiaku lub w najbliższym transporcie do obozu. Panika wyłączyła myślenie. Odruch kazał iść do przodu. Wyprostował zgarbione z lęku plecy i zaczął iść, kierując się wprost na kolumnę Niemców. Patrzył przed siebie. Nie analizował. Nie myślał. Nie czuł. Po prostu szedł na tych rytmicznie tupiących okupantów. Gdy był już tuż przed nimi, nagle… kolumna niemieckich żołnierzy się przed nim rozstąpiła, tworząc korytarz, którym mógł spokojnie przejść. Ci straszni okupanci grzecznie zeszli z drogi polskiemu chłopakowi. Gdy odeszli, a stukot ich podkutych butów ucichł w oddali, Zenon kurczowo uchwycił się ściany mijanego budynku. Oblał go zimny pot. Zaczęło mu ciemnieć przed oczami. Niemal zemdlał, gdy zdał sobie sprawę, co właśnie zrobił, a potem zaczął się śmiać.

     To niebywałe zdarzenie, które miało miejsce na ulicy zniewolonej przez Niemców Warszawy, było udziałem mojego dziadka. To nie była brawura, ani odwaga. Odwrotnie dziadek był sparaliżowany strachem. Działał instynktownie. Niewiarygodne jest to, że osoba bojąca się panicznie, sprawiła wrażenie siły i zdecydowania. Efekt: niemiecki oddział rozstąpił się przed nim niczym wody Morza Czerwonego przed Mojżeszem.