ZWYCZAJNI NIEZWYCZAJNI - opowieść 14

Autko do zadań specjalnych cz. 1.

       James Bond miał swojego Astona Martina. Polskie rodziny natomiast cieszyły się z posiadania Malucha – fabrycznie zwanego Fiatem 126P. Swój największy rozkwit to mini autko przeżywało w latach 80-ych minionego stulecia, niepodzielnie rządząc na polskich drogach. Tym, którzy tego nie doświadczyli trudno jest zapewne uwierzyć, że do Malucha mieściła się polska rodzina z dwójką dzieci i psem oraz całym zestawem kempingowym. A jednak. Wymagało to tylko trochę sprytu i dużo samozaparcia.

      My oczywiście też byliśmy dumnymi posiadaczami Fiacika. Pakowaliśmy się w niego na wakacje i ruszaliśmy w trasę. U nas droga zawsze była połączona z wycieczką krajoznawczą. Pewnego razu w trakcie podróży z Bieszczad, zajechaliśmy do skansenu. Samochód po dwutygodniowych wczasach całej rodziny był załadowany po dziurki w nosie. Na tylnym siedzeniu mieściłam się ja, pies oraz wielkie torby. Żeby udało się tego dokonać, przedni fotel mojego taty (pasażera) został maksymalnie dosunięty do przodu. Ojciec siedział więc w mało komfortowej pozycji, wygięty w pałąk do przodu. Tak, niczym szprotki w puszce podróżowaliśmy. Na parkingu obok skansenu wydostaliśmy się z mozołem. Niestety ponowne zapakowanie się do puszki konserw napotkało na duże problemy. Zmieściłam się ja, pies. Ojciec też się zmieścił, ale bez jeden nogi. Niestety bez nogi nie mógł kontynuować podróży, więc zaczął kombinować jak ją wcisnąć do samochodu. Była to praca zbiorowa. Tata nie mógł sam sobie poradzić ze swoją kończyną, więc do samochodu wpychała ją mama. Mimo wytężonych prób, ciągle brakowało kilku centymetrów. Rozwiązania siłowe nie dały rezultatu. Nastał etap fazy koncepcyjnej. Dogłębna analiza zagadnienia wykazała, że noga da się wcisnąć, ale bez buta. Rodzice postanowili zatem, że but zostanie zdjęty i dalszą drogę pokona nie na stopie a na kolanach ojca. Tak też się stało. Mama wreszcie wcisnęła nogę taty do środka samochodu, po czym szczęśliwa z odniesionego sukcesu, zatrzasnęła drzwiczki. Wskoczyła na miejsce kierowcy i ruszyła z piskiem opon (z powodu tych problemów technicznych, byliśmy już w dużym niedoczasie). Po paru kilometrach ojciec zauważył, że czegoś brakuje. Brakowało buta, który miał jechać na kolanach. Trzeba było zatem wrócić na parking obok skansenu.  Znaleźć but, który czekał sobie cierpliwie na poboczu. Załadować but do środka, uważając, żeby wciśnięta na styk noga nie wydostała się na wolność i w końcu ruszyć w drogę powrotną do domu.

Pamiętam, że rodzice nie byli wtedy w najlepszych humorach, za to dziś jest o czym opowiadać.