ZWYCZAJNI NIEZWYCZAJNI - opowieść 4

„Nas wielu”

czas i miejsce: jesień roku 1944, Zadybie Stare (województwo lubelskie)

 

  Był to czas krwawych bojów o przyczółek warszawski. Z Zadybia Starego startowały do walki samoloty Pierwszego Pułku Lotnictwa Myśliwskiego. 

  Pas startowy znajdował się niedaleko zabudowań gospodarstwa Władysławy i Bolesława. Pewnego dnia, po zaciętej bitwie z „Messerschmittami”, „Jaki” powróciły bardziej pokancerowane niż zwykle. Jeden z nich, dymiąc, niemal spadł na płytę lotniska. Niedługo po tym Władysława, kładąca właśnie dzieci do snu, usłyszała walenie do drzwi. Gdy otworzyła, ujrzała na progu żołnierzy rosyjskich z rannym na noszach. Nawet nie pytając o pozwolenie, weszli do środka. Położyli rannego na łóżku w izbie kuchennej i nie wypowiadając ani słowa, wyszli. Władysława podeszła do pozostawionego pod jej opieką żołnierza. Leżał nieprzytomny. Był poraniony i poparzony. Dobrze, że pułkowy lekarz go opatrzył. Gdyby nie był lotnikiem, wysokiej rangi oficerem, Rosjanie penie nie marnowaliby na niego bandaży. 

  Ranny leżał nieprzytomny już trzy dni. Władysława, wraz z najstarszą córką, zmieniała mu opatrunki. Jednak stan zdrowia lotnika wydawał się na tyle ciężki, że nie dawała mu większych szans na przeżycie. Gdy po pięciu dniach ranny nie odzyskał przytomności, Władysława, po naradzie z Bolesławem, postanowiła udać się do sztabu. Istniało ryzyko, że kiedy oficer zaprzyjaźnionej armii umrze pod ich dachem, całą rodzinę rozstrzelają. 

  Władysława stanęła przed rosyjskim oficerem, prosząc by zabrali ciężko rannego pilota z jej domu do szpitala, gdzie będzie miał lepszą opiekę. Rosjanin wysłuchał jej uprzejmie, po czym spokojnie stwierdził: 

- „Niczewo, umrze, pochowacie na podwórku. Nas mnogo”.

  Ku wielkiej uldze całej rodziny, po dwóch dniach oficer odzyskał przytomność i został zabrany do szpitala.