„Don Carlos”
W czasie studiów imałam się różnych prac. Na początku swojej kariery zawodowej zaliczyłam epizod statystowania w Teatrze Wielkim Operze Narodowej. Wraz z rzeszą innych statystów wzięłam udział w inscenizacji opery „Don Carlos”, wystawianej przez włoski teatr „La Fenice” w Warszawie. Przypadła mi w udziale rola jednej z dworek na dworze króla Hiszpanii. Czas prób i samych przedstawień wspominam bardzo wesoło.
W jednej ze scen opery, wraz z koleżankami-dwórkami, tkałam wielki gobelin, który wisząc przesłaniał niemal połowę sceny. W trakcie tej ekscytującej czynności (niektóre koleżanki tak się wciągnęły, że zrobiły sobie z tego warsztaty tkackie) podchodziła do mnie „szefowa dwórek” uśmiechając się do mnie w tak „naturalny” sposób, iż potrzebowałam czasu, aby się do tego przyzwyczaić i odpowiadać równie „artystycznym” uśmiechem.
Jedna z koleżanek-dwórek nosiła okulary. Jak można przypuszczać – na XVI-wiecznym dworze królewskim nie korzystano z takich udogodnień, więc dziewczyna musiała na czas, prób kostiumowych i przestawień, okulary zdejmować. Bez nich mało co widziała. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby powierzyć jej rolę najbardziej mobilnej dwórki, podczas, gdy my – pozostałe – cechujące się dobrym wzrokiem, sterczałyśmy w jednym miejscu, tkając wytrwale gobelin. Koleżanka z wadą wzroku, uniemożliwiającą jej swobodne poruszanie, musiała:
1. Wejść na drabinkę, by tkać górne partie gobelinu.
2. Podchodził do niej paź, którego:
a) musiała zauważyć,
b) podać mu rękę,
c) zejść z drabinki, uśmiechając się słodko do niego.
3. Udać się wraz z paziem za gobelin w bliżej nieokreślonych celach zalotnych – w praktyce na tyłach gobelinu wejść na drewniany podest i zejść z niego po trzech stopniach za kulisy.
Dla osoby słabo widzącej była to prawdziwa ścieżka zdrowia. Trzeba było zatem wziąć to na sposób:
1. Informowałyśmy koleżankę półgębkiem o zbliżaniu się pazia.
2. Koleżanka nauczyła się na pamięć wszystkich schodków, które miała pokonać w tej scenie.
3. Paź, wtajemniczony w kłopoty wzrokowe swojej „bogdanki”, podawał jej rękę i na zasadzie dźwigni asekurował zejście ze schodów.
Zdawało się, że wszytko jest opanowane perfekcyjnie, by nie przynieść wstydu teatrowi „La Fenice” i nie dostarczyć uciechy widowni Teatru Wielkiego Opery Narodowej.
Naszedł dzień próby generalnej. Paź podszedł do koleżanki-dwórki, która tkała gobelin. Ta zeszła do niego z gracją, podtrzymywana mocno za rękę, po czym uśmiechając się promiennie, mniej więcej w jego kierunku, wraz z nim udała się w celach romantycznych za gobelin. My, tj. pozostałe dwórki, zajęłyśmy się swoją pracą. Nagle dał się słyszeć straszliwy rumor. Próbę przerwano. Okazało się, że koleżanka zapomniała o tych nieszczęsnych trzech schodkach prowadzących z podestu za gobelinem za kulisy. Spadła, czyniąc tym okropny hałas.
Dociekliwych pocieszam, koleżanka nie zrobiła sobie krzywdy, a premiera opery „Don Carlos” odbyła się bez przeszkód.