„Zguba”
Mała Ania z natury była dzieckiem ruchliwym i żywotnym. Historia ta wydarzyła się, kiedy miała 3 lata i spędzała wakacje u babci na wsi. Babcia o Anię dbała dobrze, a nadmierną mobilność dziewczynki miała pod stałą kontrolą. Nic więc Ani nie groziło, aż do pewnego razu…
Było niedzielne popołudnie. W ramach relaksu babcia Władysława ucięła sobie pogaduszki z sąsiadką. Pogrążona w rozmowie nie zauważyła, że furtka od jej obejścia była uchylona. Takiej gratki Ania nie przepuściła. Wykorzystując nadarzającą się sposobność, by pozwiedzać świat, opuściła posesję. Wyszła na szosę, po której jeździły samochody. Szosą doszła do pobliskiego lasu. Nikt nie zauważył jej wyjścia. Na pewno? Za małą Anią podążył pies dziadków – Orkan.
Gdy Władysława wróciła do domu, nie zastając w nim wnuczki, zbytnio się tym nie przejęła. Spokojnie poszła do sadu, pewna, że mała Ania bawi się tam w Indian i próbuje wejść na drzewo. Gdy nie zastała tam wnuczki, zaczęła przeszukiwać wszystkie miejsca, w których mogłaby być. Władysława dużo w życiu przeżyła, ale zgubienie ukochanej wnuczki omal nie przyprawiło jej o palpitacje. Pobiegła do sąsiadów, myśląc, że Ania powędrowała do nich. Nie było jej tam. Wraz z sąsiadami, Władysława udała się do kolejnego obejścia. Po godzinie cała wieś była postawiona w stan alarmu. Na szeroką skalę ruszyły poszukiwania zaginionej dziewczynki. Władysława wyłamywała sobie dłonie, oczami duszy widząc małą Anię leżącą na dnie jakiejś dziury ze złamaną nogą lub utopioną w czyjejś studni. Wszyscy we wsi biegali nerwowo, zaglądając pod niemal każdy kamień. W końcu wpadli na to, by spojrzeć na szosę. Wtedy dostrzegli zgubę. Zapłakana dreptała od strony lasu, a za nią postępował stary pies myśliwski Bolesława, pchając dziecko nosem w kierunku domu.
Orkan – stary, mądry pies moich pradziadków odnalazł i wyprowadził moją mamę z lasu. Inaczej mogłoby nie być mnie na świecie.