Podbój Ameryki część 2
Co za ulga. Dobrozmiański podciągnął spodnie. Gdy doprowadził już garderobę do porządku, chciał się wydostać z kabiny, w której pięknie nie pachniało po jego działalności. Odruchowo pomacał drzwi w poszukiwaniu zasuwki. Nic. Próbował sobie przypomnieć, jak tu się znalazł. Jak zamykał drzwi? Miał lukę w pamięci. Problem natychmiastowego wypróżnienia był dominujący, inne czynności wykonywał odruchowo. Teraz macał drzwi kabiny i nic. Zdezorientowany usiadł na zamkniętym sedesie, próbując zebrać myśli. Z pobieżnej analizy wynikało, że, jak nic, zatrzasnął się w kiblu. Nie miał przy sobie telefonu. Nikomu nie powiedział też, gdzie się udaje. No, poza tym gościem, który go tu doprowadził, ale on wyglądał na nierozgarniętego. Co teraz? Wypadało poczekać, aż koledzy zauważą jego nieobecność lub ktoś zapragnie skorzystać z toalety. W tym momencie zgasło światło…
…
- Ty, gdzie jest Wacek? – prezes branży spożywczej szturchnął w ramię prezesa banku, podczas gdy prezes Sławek dalej nawijał o potędze polskiego przemysłu paliwowego.
- Wyszedł jakiś zmieniony na twarzy i przepadł – zauważył przytomnie prezes banku.
- Znaczy, pogoniło go.
- Na to wygląda, bo zostawił tu wszystkie swoje rzeczy. To wyklucza ucieczkę.
Obaj po cichu zaczęli się śmiać.
- Ale zaraz będzie jego prezentacja. Co robimy? – zaniepokoił się prezes branży spożywczej.
- Gdy Sławek wreszcie skończy się wygłupiać, co chyba szybko nie nastąpi, i przyjdzie pora na Wacka, a ten do tej pory się nie odnajdzie, zarządzimy wielkie poszukiwania – prezes banku spokojnie przedstawił plan działania.
Prezes branży paliwowej skończył wreszcie dręczyć tłumacza i słuchaczy swoją mową o potędze. Na ekranie wyświetliło się wielkie logo firmy „X”. Nastała cisza. Amerykanie grzecznie czekali. Polscy przedstawiciele biznesu spojrzeli na puste miejsce prezesa firmy, która miała być prezentowana. Kłopotliwe milczenie przerwał prezes banku:
- Przepraszam, ale zdaje się… kolega źle się poczuł. Ponieważ nie ma go już długo, proponuję wyruszyć na poszukiwania.
Po przetłumaczeniu tego oświadczenia na angielski, amerykańscy przedstawiciele biznesu bardzo się przejęli. Zerwali się z miejsc, po czym czołówka polskiego i amerykańskiego biznesu ruszyła na poszukiwania zaginionego Dobrozmiańskiego.
Na korytarzu było cicho jak makiem zasiał. Zaczęli krążyć po sieci marmurowych holi z myślą, że biedny polski niedorajda gdzieś się zgubił w tym labiryncie.
W końcu napotkali jakiegoś nobliwego pana, rozmawiającego przez komórkę. W pewnym oddaleniu stała grupka smutnych dżentelmenów w ciemnych okularach i czarnych garniturach, ale ci nie wyglądali na chcących nawiązać kontakt. Amerykańscy prezesi z wielkim szacunkiem podeszli do nobliwego pana, który przerwał rozmowę telefoniczną. Przeprosili, że zakłócają mu spokój (tyle zrozumiała polska delegacja) i zapytali, czy nie widział Dobrozmiańskiego (opisując go jako niedojdowatego pana z brzuszkiem) – tyle zrozumiał prezes banku, który - jako jedyny z przedstawicieli polskiego biznesu rozumiał język angielski.
Nobliwy pan się ożywił i zaczął coś szybko wyjaśniać. Amerykanie parsknęli śmiechem. Prezes polskiego banku nadstawił ucha.
- Ty, co oni tam gadają, bo ja rozumiem, ale nie dosłyszę? – chciał wiedzieć prezes branży paliwowej.
- Nie uwierzycie, ten wyelegantowany dziadek mówi tym naszym kolegom po fachu, że spotkał Wacka jak wychodził z szatni, gdzie osiągnął samozadowolenie, bo się jeszcze zapinał.
- Co za „samozadowolenie”? – nie zrozumiał prezes Sławek.
- No… hmmm, ujeżdżał konika – wyjaśnił precyzyjniej prezes banku.
- Niezły kozak z tego Wacka!... – zachłysnął się prezes sektora siłowego.
- Słuchajcie, dziadek chyba wie, gdzie przepadł nasz drogi kolega – przerwał prezes banku.
Wszyscy pobiegli w kierunku wskazanym przez nobliwego jegomościa. Wszyscy -poza prezesem branży spożywczej, który stał z rozdziawionymi ustami i przyglądał się mężczyźnie, który przed chwilą grzecznie udzielał informacji.
…
Najpierw zapaliło się światło. Potem w toalecie zaczął się duży rejwach. Dobrozmiański przecknął się z drzemki. Rozmasował zdrętwiały kark. Dotarło do niego, że rozliczne głosy wołają jego imię. Zakrzyknął:
- Tu jestem! W kabinie! Chyba się zatrzasnęła.
Rejwach się zwiększył. Rozpoczęło się szarpanie drzwi od zewnątrz i angielskie okrzyki.
- Wacek, musisz jeszcze trochę poczekać, wzywają fachmana! – krzyknął prezes banku zza drzwi.
- Jasne, poczekam. Robię to już od niemal godziny – potulnie zgodził się Dobrozmiański.
Po jakiś 20 minutach drzwi stanęły otworem i Dobrozmiański został uwolniony.
- Ojoj, coś ty jadł człowieku, jakiegoś trupa? – prezes branży paliwowej pociągnął nosem.
Dobrozmiański był tak zmęczony, że nie miał siły na ripostę.
- Oni mówią, że na swoje działania wybrałeś akurat jedyną kabinę, która ma zepsute drzwi. Same się zatrzaskują.
- Na „działania”? – zapytał zdziwiony Dobrozmiański.
- No, wiesz, jakby ci tu powiedzieć… oni cię tu wszyscy mają za onanistę – wyjaśnił prezes banku.
- Że co proszę?! To jakaś pomyłka! Ja… ja… to jakaś okropna pomyłka! – Dobrozmiański aż się zapowietrzył.
- Jakiś dziadyga na ciebie nakablował, że ponoć w szatni osiągałeś „samozadowolenie” – usłużnie podsunął prezes sektora siłowego.
- C-co?! Ja tylko myślałem, że w szatni jest kibel – tłumaczył się Dobrozmiański.
- Wacek, jak mogłeś pomylić szatnię z kiblem? – zaczął śmiać się z niego prezes branży paliwowej.
- Bo tam było napisane… „szalet”… nie, nie „szalet”… „kloaka”, czy jakoś tam… Ja dam temu dziadowi!
Dotarli już do sali konferencyjnej, gdzie spotkali prezesa branży spożywczej.
- Niech no ja dorwę tego nadętego dziada, który mnie pomawia – odgrażał się Dobrozmiański.
- Lepiej nie, bo będzie awantura międzynarodowa – wtrącił prezes branży spożywczej.
- A to czemu? – zainteresowali się pozostali przedstawiciele polskiego biznesu, zajmując swoje miejsca.
- Bo to był wiceprezydent.
- Wiceprezydent czego? – zapytał Dobrozmiański.
- No, Stanów Zjednoczonych.
…
W następnym odcinku – Mariolka protokołuje posiedzenie zarządu firmy „X”.