Stres – jak sobie z nim radzić.

Stres jest obecny w naszym życiu na stałe. Już człowiek pierwotny musiał się zdenerwować na widok tygrysa szablozębnego lub gdy inny jaskiniowiec porwał mu kobietę.

Pozytywny stres jest potrzebny. Bez niego nadal tkwilibyśmy w epoce kamienia łupanego. Stres napędza do działania, działanie zaś do rozwoju. 

Naukowo: w momencie wystąpienia stresu, organizm produkuje hormon - kortyzol, ten zaś odpowiada za pobudzenie organów (np. serca do silniejszego pompowania krwi), aby wytworzyć energię potrzebną do działania. Gdy stan pobudzenia/stresu mija, wszystko wraca do normy. 

Co się dzieje, kiedy stres jest permanentny?

Mówimy wtedy o stresie negatywnym. Ten działa destrukcyjnie. Zbyt duża ilość kortyzolu we krwi w dłuższej perspektywie czasu, czyli stan ciągłej mobilizacji organizmu, może prowadzić do dysfunkcji ciała: zaburzeń snu, osłabienia odporności, pojawienia się stanów lękowych i bezsenności. Taki stres rozstraja, pozbawia radości i chęci do życia. W obecnych czasach jest obecny w naszym życiu na stałe. Otacza nas, osacza. Sprzyja popadaniu w nałogi, nerwicom, depresji, zapadaniu na choroby autoimmunologiczne.

Najnowsze badania Harvard Medical Scool wykazały, że „poziom hormonu stresu - kortyzolu - ma związek ze zmianą objętości mózgu i wpływa na zapamiętywanie oraz procesy poznawcze u ludzi.”. Więcej: http://zdrowie.gazeta.pl/Zdrowie/7,101580,24113610,nie-lekcewaz-stresu-przez-niego-doslownie-kurczy-sie-mozg-i.html

Przykłady źródła stresu:

„Walka o byt”: jedni stresują się, bo nie mają co do garnka włożyć, inni, że kolega ma lepszy samochód. Źródłem stresu jest brak środków do życia i ograniczenia w ich pozyskaniu. Często wiąże się to z coraz większym zadłużaniem. To zaś rodzi stały lęk o brak możliwości spłaty długu. Natomiast ci, którzy zarabiają dobrze lub bardzo dobrze, chcą więcej i równocześnie boją się, że stracą, to co posiadają.

Relacje: zawiść, zazdrość, walka o władzę, lepszą pozycję społeczną i materialną, brak poczucia własnej wartości, unikanie odpowiedzialności, egoizm i wykorzystywanie jednego człowieka przez drugiego. „Masówka poglądów i zachowań”– czyli narastający problem z określeniem własnej tożsamości. Dominuje efekt stada. Indywidualizm jest tępiony. W efekcie boimy się własnej tożsamości. W obecnych czasach możliwość swobodnego wyrażania myśli – to luksus. Zgadzam się z opinią Davida Icke’a, który stwierdził: „Narzuca nam się przekonanie, że ważniejsze od wolności wypowiedzi jest to, by nikogo nie urazić swoimi poglądami. To zasada zabójcza dla naszej niezależności, gdyż ta nie istnieje bez swobody wyrazu.” (źródło: artykuł „Wyzwolenie z matrixa”, Nieznany Świat 9/2018). Gdy nie możemy wyrzucić z siebie nagromadzonych emocji, bo nie wypada lub boimy się kogoś urazić, zatrzymują się one w ciele w postaci negatywnej energii, która (mówiąc kolokwialnie) rozwala nasz organizm od środka. W dłuższej perspektywie czasu taki stan zamienia się w jednostkę chorobową. W moim przypadku najprawdopodobniej doprowadził do choroby Leśniowskiego-Crohna.

Czas: pośpiech, wrażenie, że czas przyspiesza, ciągle jesteśmy w niedoczasie, ciągle nie mamy na nic czasu, brak równowagi między pracą a odpoczynkiem. 

Korporacja: to skomasowanie wszystkich wyżej wymienionych czynników. Oczywiście są osoby, które się w takiej pracy realizują. W większości przypadków jest to jednak system niewolenia ludzi. 

Często własne opinie są nie na miejscu, trzeba robić to, co szef każe, nawet jak jest to nieetyczne i niepotrzebne. Często taka praca sprowadza się do tworzenia sztucznych struktur, systemów i procedur, tylko po to, by udowodnić coś innym lub uzasadnić swoją obecność i wynagrodzenie. Ludzie od wieków pragnęli dóbr i władzy. Kiedyś to był lord i jego wasal, dziś dyrektor i jego podwładny. Dla podwładnego źródłem stresu jest lęk przed utratą posady. Godzi się na pracę ponad normę, niewybredne uwagi ze strony przełożonego i intrygi biurowe. To zaś rodzi kolejny stres. Pojawiają się zaburzenia snu i innych funkcji życiowych, brak radości, chęci do aktywności. Najłatwiejszą formą relaksu jest leżenie na kanapie z pilotem do telewizora w ręku. A w telewizji: przekleństwa, kłótnie polityków, strzelanki, walka i brutalność na każdym kroku. W wiadomościach trup też ścieli się gęsto, a afera goni aferę. Telewizja oferuje coraz mniej pozytywnych przekazów, kreując w naszej podświadomości coraz więcej lęków.

Nie będę radzić, jak zmienić stosunek do pracy, mniej się nią przejmować itd. To zadanie dla psychologa, w którego buty wchodzić nie chcę. Powiem tylko, że ja przejmowałam się za bardzo. Spalałam się w pracy, byłam obciążona stresem decyzyjnym, odpowiedzialnością za ludzi i działania. Cena, jaką za to zapłaciłam została opisana w felietonie o chorobie Crohna. W tym miejscu chciałabym skupić się na swoich doświadczeniach radzenia sobie ze stresem.

Moim zdaniem, najważniejsze jest:

stworzenie przestrzeni poza pracą. Kiedy pracowałam w banku, czasami po 16 godzin dziennie, ktoś zapytał mnie: „czy wierzysz w życie pozabankowe?”. To proste pytanie oznacza wszystko. Często praca dla ludzi staje się domem, a koledzy z pracy są bliżsi od rodziny. Czemu tak jest? Bo w pracy czują się potrzebni, a w domu nie. To jest patologia. Jej rozmiar mogliśmy zaobserwować, kiedy ludzi zamknięto w domach z powodu wirusa-celebryty i część z nich nie potrafiła się odnaleźć przebywając z bliskimi całą dobę. Należy wypracować równowagę między pracą a odpoczynkiem. Na początek warto stworzyć zainteresowania, hobby – czyli odskocznię. Dla jednych może to być uprawianie sportu, dla innych książka, kino, muzeum, robienie na drutach – wszystko, co sprawi, że powstanie przestrzeń poza pracą zawodową.

Przykładowo, ja mam wiele różnorodnych zainteresowań i ciągle szukam nowych. Nie mogłam doczekać się momentu, kiedy mogłabym wyjść z biura i zająć się „prawdziwym” życiem. W weekend jeździłam na koniu, przy okazji łapiąc świeże powietrze poza miastem. Chodziłam na warsztaty z medycyny alternatywnej, dużo czytałam, poznając nowe dziedziny, runy, astrologię, aromaterapię, uczyłam się języków obcych. Weszłam w świat ezoteryki, kiedyś mi zupełnie obcy – świat skrajnie odległy od codziennych zajęć. Uwielbiam robić zdjęcia przyrody. Zaczęłam malować, wypalać w drewnie. Zajęłam się pracami ogrodowymi. Zauważyłam, że dobrze koją nerwy takie czynności, przy których z jednej strony musimy się skoncentrować, a z drugiej oderwać od rzeczywistości. 

Wyrzucanie z siebie złego stresu.

Dobrze jest spotkać się z bliskimi znajomymi, najlepiej spoza naszego miejsca pracy, którzy mają odpowiedni dystans do tego, czym się zajmujemy, i przegadanie naszych problemów. Często przy takich okazjach ktoś podrzuci nam rozwiązanie, którego nie dostrzegaliśmy lub sami na nie wpadliśmy.

Ja, będąc z natury samotniczką, wpadłam na inny pomysł. Jeszcze w czasach szkoły podstawowej, pod wpływem stresu wywołanego problemami w relacjach z rówieśnikami, zaczęłam pisać powieści i opowiadania. Najpierw były to kryminały, potem przerzuciłam się na powieści historyczne (czasy różne od obecnych, które zmuszały do ich poznawania i uruchamiania wyobraźni). Moje „książki” wrzucałam do szuflady, pokazując jedynie bardzo wąskiemu gronu osób. Chodziło mi bardziej o sam proces twórczy. Przenosiłam się do odległej epoki. Byłam, kim chciałam lub kim być nie chciałam. Tworzyłam własną przestrzeń, własny świat. Zanim zaczęłam przelewać na papier historyjki, które krążyły w mojej głowie, lubiłam leżeć w ciemności i wyobrażać je sobie. Co ważne, moje opowiadania zawsze były wesołe i dobrze się kończyły. Nie lubię książek ani filmów o cierpieniu. Ja przy czymś takim nie jestem w stanie się odstresować. Emocje można również obrócić w żart, stąd wyspecjalizowałam się w satyrach, krótkiej formie z prześmiewczą pointą. Jeśli chcesz zapoznać się z taką formą śmiechoterapii, zapraszam do zakładki "KSIĄŻKI I OPOWIADANIA".

Sprawić sobie przyjemność.

Lubię zapalić sobie wieczorem świeczki, włączyć muzykę relaksacyjną lub klasyczną, usiąść przy oknie patrząc w niebo, szczególnie, gdy jest pełnia lub poczytać książkę. Gdy na zewnątrz jest zimno, mokro i szaro, rozpieszczam się filiżanką gorącej gęstej czekolady. Różne rzeczy sprawiają nam przyjemność i co pewien czas powinniśmy zaciągnąć hamulec w życiu i skupić się na sobie.

Kontakt z naturą.

Nawet, gdybyśmy bardzo kochali miasto, jego rozrywki i udogodnienia, to każdy z nas raz na jakiś czas powinien wyjechać na łono natury. Ja uwielbiam las. Zieleń koi zmysły, zapach żywicy działa aromaterapeutycznie. Las żyje swoim cichym, dostojnym życiem. Uwielbiam usiąść wśród trzeszczących konarów, szeleszczących liści i przestaje mnie obchodzić cokolwiek. Czas staje w miejscu… O terapeutycznym działaniu lasu i jego potwierdzonym naukowo pozytywnym wpływie na stres, pisałam w artykule: „Kocham siebie, kocham las”.

Aktywność fizyczna.

Ta sprzyja produkcji dobrego stresu. Truchtamy, pedałujemy, wiosłujemy, pływamy, chodzimy, tańczymy, ćwiczymy. Serce pompuje krew, mózg się dotlenia. Wysiłkiem się męczymy, potem poziom kortyzolu we krwi się obniża i czujemy, tzw. pozytywne zmęczenie. Wtedy nie chce nam się złorzeczyć szefowi, tylko pójść spać i zapadamy w tzw. zdrowy sen. Ja szczególnie lubię chodzenie po górach. Góry plus wysiłek sprawiają, że odrywam się od codzienności, sprawy doczesne stają mi się obojętne. Dlatego co roku staram się pojechać w ukochane Karkonosze, bo wysiłek wędrówki plus energia tych gór ładują moje baterie i dają chwilę wytchnienia od problemów dnia powszedniego. 

Aromaterapia.

Zanim udamy się do psychiatry po „tabletki szczęścia”, warto poszukać naturalnego wsparcia naszego problemu. Stany lękowe, nerwice, napięcia i stres może pomóc rozładować aromat roślin o właściwościach kojących i wyciszających. Wdychanie olejków eterycznych, masaż lub kąpiel z ich użyciem przynoszą bardzo duże korzyści i wytchnienie zarówno ciału jak i duszy. Więcej informacji na temat aromaterapii emocjonalnej znajdziesz w artykule: "Aromaterapia emocjonalna".

Stresu trudno uniknąć. Oczywiście wielu jest takich, którzy mawiają, że się niczym nie przejmują i nie denerwują. Często wynika to z faktu, że denerwowanie się, przejmowanie czymś, postrzegamy jako słabość. Wpisanie pracownikowi korporacji w arkusz oceny hasła: „brak odporności na stres” automatycznie zamyka mu „ścieżkę kariery zawodowej”. To i wiele innych czynników kulturowo-społecznych powoduje, że nie przyznajemy się przed innymi, ale przede wszystkim nie przyznajemy się przed samymi sobą, że mamy problem. Wtedy trudno jest szukać rozwiązań, żeby sobie z nim poradzić. Niestety, nie każdy może w życiu robić tylko to, co kocha, musimy godzić się na jakieś ustępstwa często swoim kosztem, należy wtedy jednak szukać rozwiązań zmierzających do zachowania równowagi i o tym właśnie traktował powyższy artykuł.

 

Usłyszałam niedawno bardzo mądre zdanie, które zawiera w sobie wytłumaczenie gnębiących nas problemów i pomaga je zrozumieć: „Bierzemy dane doświadczenie, żeby zanieść je do Źródła”. Każdy z nas przychodzi na ten świat, aby czegoś się nauczyć i przekazać tę wiedzę. Każdy z nas pochodzi od Źródła i z nim jest połączony. Każde doświadczenie w życiu ma wpłynąć na nasz rozwój. Przeżywamy rozstania, choroby, straty, żeby lepiej pojąć nasze jestestwo. To ciężkie przeżycia pozwalają nam dostrzec dobre strony istnienia, rozwinąć się, zaznać wszystkich odcieni życia i przekazać te doświadczenia. Biorąc to pod uwagę, kiedy spotyka nas coś złego, zamiast się zamartwiać, zastanówmy się, czego to zdarzenie ma nas nauczyć. Wierzcie mi, to pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na problemy, złapać dystans i spokojniej podchodzić do tego, co nas spotyka.

 

Artykuły powiązane:

 "Moc naszych myśli"

"Myślę, więc jestem - dar, czy przekleństwo?"

"Wodni terapeuci"

"Aromaterapia emocjonalna"

"Wibracje a zdrowie"

"Udane życie z chorobą Leśniowskiego-Crohna"

"Kocham siebie, kocham las"