SATYRA - epizod 39

Spotkanie wyższej kadry cz 4.

   Po kolacji nastąpiła część rozrywkowa. Zgodnie z pomysłem Stupińskiej towarzystwo miało bawić się na dyskotece przy muzyce własnego wykonu, czyli tzw. „karaoke”. Z braku odpowiedniej dawki alkoholu do kolacji, nikt zbytnio nie wyrywał się na scenę. W końcu Stupińskiej udało się nakłonić pierwszego lizusa korporacji – Misiaka do stworzenia z nią duetu w wykonaniu „Dumki na dwa serca”. Wypadło to raczej żałośnie. Nawet najbardziej zacięci tancerze nie byli w stanie wykonać jakiejkolwiek choreografii do wielce oryginalnej aranżacji jaką stworzył ten duet. Kolejny do śpiewu wyrwał się dyrektor IT. Ten porwał się na repertuar legendarnego zespołu „The Beatles” o wielce przystającym do sytuacji tytule - „Help!”. Jego aranżacja wielce odbiegała od oryginału, a tancerze, chcąc dostosować się do rytmu, wykonali „taniec świętego Wita”. 

   Jacek Szewczyk opuścił salę w momencie, gdy Misiak zmierzył się z utworem zespołu Queen „We are the champions”. Potępieńcze wycie doradcy prezesa przy każdym podejściu do refrenu było nie do zniesienia dla uszu szefa sprzedaży. Miał wrażenie, że za chwilę do wokalu Misiaka dołączą wszystkie burki z okolicy, a umarli podniosą się z grobów. System nerwowy Szewczyka zaczął trzeszczeć w posadach. Z bolącą głową, nie zważając na grożące za ucieczkę „pekaesy”, zaczął dyskretnie przesuwać się w kierunku drzwi. Dobrnął do filaru. Chciał się za nim schować, ale okazało się, że miejscówka jest już zajęta przez jego szefa.

- Co ty tu robisz? – zainteresował się Szewczyk na widok Czerskiego przyczajonego za filarem.

- Ukrywam się – ten potwierdził przypuszczenia podwładnego. – Dobrozmiański biega za mną z piersiówką schowaną za pazuchą i chce na siłę się integrować, a ja nie wiem: czy mu odbiło, czy to zwyczajna prowokacja.

- To, czemu się nie urwiesz?

- Mam problem. Wyjście powinienem zgłosić przełożonemu, a jest to trudne, kiedy się przed nim ukrywam.

- Długo tak tu będziesz stał?

- Zakładam, że Dobrozmiański nie zdzierży długo wycia swego pupila, a mając w zasięgu piersiówkę, zacznie się nią ratować. Zgodnie z moimi obliczeniami, za 30 minut będę mógł niepostrzeżenie udać się do swojego pokoju, a jutro wmawiać swojemu szefowi, że bawiłem się do końca.

- Dobrze wykombinowane. Powodzenia. Zgodnie z procedurą melduję Ci – jako mojemu bezpośredniemu przełożonemu – że mam już dość i, jeżeli Misiak ma przeżyć jeszcze ten dzień, ja muszę natychmiast się oddalić z zasięgu jego głosu.

- Ty to masz szczęście.

- Dlaczego?

- Że to ja jestem twoim przełożonym i że jestem normalny.

   Pożegnawszy Czerskiego, Szewczyk udał się nie do swojego pokoju, a do pomieszczenia o numerze 303. Zastukał do drzwi kodem: trzy razy krótkie i dwa długie odstępy. Gdy drzwi się uchyliły, szybko wszedł do środka. To, co zobaczył w pokoju, zdecydowanie stało w opozycji do zasad procedury spotkań wyższej kadry. Wewnątrz przebywało na raz kilkanaście osób. Każda z nich stała, siedziała lub leżała, gdzie popadnie, dzierżąc w ręce filiżankę, szklankę lub kubek. W pokoju było aż sino od dymu papierosowego.

Szewczyk rozpoznał swoich kolegów ze sprzedaży, którzy zwolnili się u niego i czmychnęli z wokalnych tortur już godzinę temu. Jak widać nie próżnowali. Bożydar podszedł do niego chwiejnym krokiem i podał mu kubek do mycia zębów wypełniony dziwną cieczą.

- A co to? – zapytał Szewczyk.

- Kawa zbożowa.

- Zbożowa?

- Żytnia, a to przecież zboże.

- Wszystko jasne. Widzę, że już parę kaw przyswoiłeś.

- Bo kawa zbożowa, to samo zdrowie.

- Ok, pogadamy o tym jutro.

Szewczyk śmiało łyknął z kubeczka do mycia zębów. Aż nim telepnęło, ale od razu poczuł się lepiej. Traumatyczne wspomnienia zawodzącego, niczym kot w rui, Misiaka wyleciały mu z głowy.

   W kolejnym odcinku o tym, czy łamanie zasad wyjdzie wszystkim na zdrowie?