ZWYCZAJNI NIEZWYCZAJNI - opowieść 15

Autko do zadań specjalnych cz. 2.

      W poprzednim opowiadaniu opisywałam, jak to Maluch (fabrycznie nazwany Fiatem 126P) z powodzeniem pełnił funkcję samochodu dostawczego lub wielorodzinnego vana. Tym razem nasz Maluch zamienił się w… Jeepa. 

      Spędzaliśmy wakacje w Karkonoszach, w miejscowości Przesieka. Oczywiście zawiózł nas tam nasz dzielny Maluch. W dzieciństwie chorowałam na astmę z dość ostrym przebiegiem. Wspinaczka górska, nawet po tak łagodnych górach, jak Karkonosze mogła być ryzykowna. Rodzice chcieli się wybrać na wycieczkę szczytami Karkonoszy – tzw. Drogą Przyjaźni, która biegła granicą miedzy Polską a Czechami (wówczas Czechosłowacją). Niestety, aby dostać się tam z Przesieki, trzeba było pokonać długi, wąski i miejscami stromy szlak na Przełęcz Karkonoską. Na Przełęczy znajdowało się schronisko (które istnieje do dzisiaj), więc szlak był asfaltowy. W tamtych czasach pokonywały go jednak jedynie samochody terenowe WOPu (Wojska Ochrony Pogranicza, dzisiaj Straż Graniczna). Moi rodzice przypuszczali, iż kiedy ich astmatyczne dziecko wczłapie się na to wzniesienie, o dalszej wędrówce nie będzie już mowy. Dlatego moja mama postanowiła wjechać na Przełęcz Karkonoską samochodem… znaczy naszym Maluchem. Oczywiście na takie wyczyny trzeba było uzyskać zgodę WOPu. Pogranicznicy zgodę wyrazili, sądząc, iż jest to rzecz niemożliwa do realizacji. 

      Z samego rana ruszyliśmy. Silnik ryczał, a nawet miejscami wył niczym jeleń na rykowisku, ale Maluch się wspinał. Zresztą od pewnego momentu innej możliwości niż jazda do góry już nie było. Zawrócić było niemożliwością na tak wąskiej i stromej drodze, biegnącej dodatkowo przez gęsty las nad urwiskiem. Ja, jak to dziecko, koncentrowałam się na widoczkach za oknem, nieświadoma grozy sytuacji, podczas gdy mojej mamie kierownica kleiła się do rąk, tak była spocona z emocji. Wolno, z mozołem, ale pięliśmy się do góry. Gdy wreszcie osiągnęliśmy szczyt, z stojącej na nim strażnicy WOPu wybiegło wszystko co żyło, a psy funkcyjne ujadały. Możliwe, że sądziły po dźwiękach wydawanych przez wspinającego się pod górę Malucha, iż to atak niedźwiedzia. Pogranicznicy dopiero wtedy przyznali się, iż nie wierzyli, że Fiat 126P wdrapie się na Przełęcz Karkonoską i, zaalarmowani rykiem silnika, masowo ruszyli podziwiać to widowisko. Zaparkowaliśmy naszego bolida koło strażnicy i wyruszyliśmy szlakiem po szczytach Karkonoszy. Było fantastycznie, chociaż, mimo wszystko dostałam ataku astmy, z powodu zbyt szybkiej zmiany ciśnienia. 

      Zjazd z Przełęczy był chyba jeszcze gorszy niż wspinaczka. Gdy dotarliśmy do Przesieki z hamulców szedł dym. Za to jest dziś o czym opowiadać. Gdyby polscy i włoscy inżynierowie wiedzieli jakie wytrzymałe i wielofunkcyjne cudo stworzyli, dzisiaj na misjach wojskowych w Iraku, czy Afganistanie nie jeździłyby Hammery tylko Fiaty 126P, a agent 007 kopnąłby w zadek Astona Martina i pomykał na swoje śmiertelnie niebezpieczne akcje Maluchem odpowiednio doposażonym przez Q.

Przełęcz Karkonoska, widok na schronisko Odrodzenie; zdjęcie Paulina Jarkiewicz